Przypadek 39 / Case 39 (2009)

Lilith (kobieta demon) – jest najważniejszym z niewielkiego zbioru nazwanych żeńskich demonów w żydowskich legendach. Historycznie jest ona właściwie starsza niż judaizm (w każdym razie od judaizmu definiowanego jako zjawisko postrestauracyjne). Najwcześniej pojawiła się prawdopodobnie w starożytnym Sumerze. Chociaż jest to dalekie od pewności, mogła być drugorzędną postacią w prologu do „Eposu o Gilgameszu”. W starożytnym świecie pojawiała się także czasami w tekstach magicznych, na amuletach, itp., które służyły udaremnieniu jej działalności. Pojawia się w Biblii (Księga Izajasza) w kontekście wiążącym ją z demonami pustyni i ponownie w niektórych ustępach zwojów znad Morza Martwego, które wyraźnie odwołują się do Księgi Izajasza… /Źródło: www.lilith.pl/
Emily Jenkins (Renee Zellweger) jest ambitną pracownicą instytutu społecznego pomagającego dzieciom z rodzin patologicznych. Jej zaangażowanie w pracę budzi podziw zarówno przyjaciół, jak i przełożonych. Niestety ciągłe oddawanie się w ramiona obowiązków sprawiło, że Emily nie miała życia prywatnego. Całe dnie spędzane za biurkiem, zwyczajnie nie pozwalały jej na chwilę własnej przyjemności. Bo przecież dziecko w potrzebie czasami nie może czekać w samotności na to, że w jego rodzinnym domu w końcu coś zmieni się na lepsze. Któregoś dnia na biurko Emily trafia kolejna, już 39 sprawa i chociaż zdecydowanie nie chciała ona jej przyjąć, w końcu ulega namowom szefa. Przypadek 39 dotyczył dziesięcioletniej Lillith Sullivan (Jodelle Ferland), która najprawdopodobniej była maltretowana przez rodziców. Już pierwsza wizyta u Sullivanów tylko potwierdziła przepuszczenia Emily, że dom rodzinny Lillith to prawdziwe piekło. To, co przeżyła, na tyle nią wstrząsnęło, że w całą sprawę wmieszała swojego przyjaciela, psychologa Douglasa J. Amesa (Bradley Cooper) i detektywa Mike’a Barrona (Ian McShane). W początkowej fazie śledztwa, szczególnie ten drugi pan wydawał się najbardziej pomocny, tym bardziej, że pewnego wieczoru Emily odbiera przerażający telefon od Lillith. Po kilku minutach od zgłoszenia kobieta wraz z detektywem dociera do domu Sullivanów, którzy jak się okazuje, chcieli zagazować swoje dziecko. Dlaczego rodzice chcieli dopuścić się tak przerażającego czynu? Jakie kierowały nimi motywy? Pytania te, choć bardzo istotne, zaraz po akcji ratunkowej nie nurtowały Emily. Dokładniej nad nimi zaczęła zastanawiać się dopiero wtedy, gdy Lillith, w oczekiwaniu na rodzinę zastępczą, zamieszkała u niej. Wówczas to w domu zaczęły dziać się dziwne rzeczy, a najbliższe osoby z otoczenia kobiety umierały w straszliwych męczarniach. Czy aby na pewno Sullivanowie byli szaleni, próbując zabić dziecko? Kim tak naprawdę jest Lillith? Co sprawia, że tam, gdzie pojawia się ona, zaczynają dziać się straszne rzeczy? Na te i inne pytania odpowiedzi znajdziecie tylko wtedy, gdy zdecydujecie się sięgnąć po ten tytuł…
Za reżyserię tego obrazu odpowiedzialny jest twórca, który bardzo pozytywnie zaskoczył mnie filmem „Pandorum”, czyli Niemiec Christian Alvart. Prace post-produkcyjne na planie „Case 39” pan Alvart rozpoczął, kiedy jeszcze „Pandorum” znajdowało się na stole montażowym. Mimo tego, że jego pierwszy projekt za oceanem jeszcze nie ujrzał światła dziennego, producenci zaufali mu na tyle, że powierzyli mu kolejny interesujący skrypt. Skąd przepuszczenie, że był on interesujący? Skoro na udział w filmie zgodziła się sama Renée Zellweger i rozchwytywany w ostatnim czasie Bradley Cooper, to najzwyczajniej w świecie coś musiał on w sobie mieć. Jak się osobiście przekonałem, scenariusz faktycznie był mocny, a do tego pan Christian Alvart dokonał wszelkich starań, aby ta moc była widoczna również na ekranie. Zainteresowani jego walorami? Zapraszam do dalszej lektury…
Z pewnością większość z was, zaraz po prologu spodziewała się, że tytuł ten to coś pomiędzy „Omenem”, a „Sierotą”. Nic bardziej mylnego. Choć obraz ten w dużej mierze bazuje na micie, który swoje odbicie znalazł nawet w Biblii (Księga Izajasza 34,14) (tu oczywiste nawiązanie do „Omena”), a główną bohaterką jest mała, pozbawiona rodziny dziewczynka z mrocznymi zapędami (tu pokłon w stronę „Sieroty”), to jednak konstrukcja i ogólne podejście do opowiadanej historii zdecydowanie różni film Christiana Alvarta od w/w pozycji. Przede wszystkim jest w tym zasługa samego reżysera, który z pochodzenia nie jest Amerykaninem. Dlatego choć „Przypadek 39” powstał za oceanem, to jednak formom bliżej jest mu do produkcji europejskich. Próżno szukać tu utartych standardów i schematów szufladkujących tę opowieść w gronie prostych i przewidywalnych. Oczywiście nie mówię tu o jakieś wielowymiarowości, czy też bardzo złożonej konstrukcji. Nie uraczymy tu jakiś zabójczych zwrotów akcji, czy otwartego zakończenia. Film wydaje się absolutnie prosty, z jednowątkową, przejrzystą fabułą, jednak pozbawienie go typowego dla Amerykanów nadmiernego eksploatowania na ekranie efektów specjalnych, a także demona w jego prawdziwej postaci, sprawiło, że całość ogląda się z olbrzymim zaangażowaniem. Efekt ten w dużej mierze został też uzyskany dzięki tajemniczemu klimatowi, który pojawiając się około dziesiątej minuty, towarzyszy nam aż do samego finału. Zresztą podobnie było w przypadku „Pandorum”. Tam również tajemniczy klimat doskonale absorbował naszą uwagę i nie pozwalał nam nawet na chwilę wytchnienia. Wszystko wspiera interesująca ścieżka dźwiękowa autorstwa Michla Britscha, stałego współpracownika Alvarta, który również skomponował muzykę do jego wcześniejszych dzieł „Antyciała” i „Pandorum”. Kto widział którykolwiek z tych obrazów, z pewnością zdaje sobie sprawę, że soundtracki, choć nigdy nie wysuwają się na pierwszy plan, doskonale uzupełniały tło klimatu, wlewając w jego wnętrze mroczną esencję.
Olbrzymim plusem tej opowieści jest też znakomite aktorstwo. Na planie tej produkcji udało się zgromadzić naprawdę solidnych aktorów w osobach Renée Zellweger, Bradley’a Coopera i Iana McShane’a. Prawda jest jednak taka, że te trzy gwiazdy troszeczkę bledną w obliczu demonicznej Jodelle Ferland. O tej wspaniałej młodej aktorce często dane jest mi pisać, gdyż pojawia się ona w wielu interesujących filmach grozy. Pierwszy raz Jodelle rzuciła mnie na kolana genialnym występem w „Krainie traw”. Następnie przyprawiała mnie o ciarki na plecach w ekranizacji gry „Silent Hill”. Później stała się najjaśniejszym plusem nieudanych „BloodRayne 2” i „Posłańców”, by na końcu pokazać się ze znakomitej strony w bezkompromisowym obrazie „Seed: Skazany na śmierć”. Widać więc, że horror to gatunek, w którym Jodelle Ferland czuje się znakomicie i potrafi udowodnić to przed kamerą. Nie inaczej jest w „Przypadku 39”. Jeżeli miałbym ją tu porównywać do jakiejś innej bohaterki z kina grozy, to chyba najbliżej ma ona do… granej właśnie przez siebie Jelizy-Rose z „Krainy traw”. Początkowo wzbudza nasze współczucie. Żałujemy jej losu, pragniemy jej pomóc, wspieramy ją i życzymy jak najlepiej. Jednak wraz z rozwojem akcji, nasza sympatia do niej słabnie, by na końcu obrócić się w przerażenie. Niby twarz dziecka, lecz dusza diabła, a wiadomo, że tacy bohaterowie przerażają najbardziej. Zimna, wyrachowana, niemalże pozbawiona uczuć, pałająca gniewem i złością samym tylko spojrzeniem potrafi przeszyć człowieka na wskroś. Jak już wspomniałem wcześniej, Jodelle Ferland poniekąd kradnie ten film pozostałym gwiazdom, jednak nie oznacza to, że reszta aktorów ma się marnie. Szczerze powiedziawszy obawiałem się troszkę występu Renée Zellweger, która z pewnością jest znakomitą aktorką, jednak jakoś zupełnie nie widziałem jej w horrorze. Oczywiście należy pamiętać o tym, że wystąpiła ona w czwartej części „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną: Następne pokolenie” jednak było to wiele lat temu. Od tego czasu artystka ta przede wszystkim kojarzy nam się z komediami, dlatego absolutnie nie widziałem jej w roli głównej tej produkcji. Na szczęście Renée jest znakomitą aktorką potrafiącą poradzić sobie z każdą rolą, czego najlepszym przykładem jest właśnie „Przypadek 39”. Jej bohaterka to kobieta z krwi i kości, a nie jakaś oderwana od rzeczywistości damulka goniąca za karierą zawodową.
Czym natomiast owy tytuł grzeszy? Niestety pan Alvart wybrał dla tej produkcji fatalny moment na premierę. Zalewająca nas w tym czasie nowa fala horrorów, w których demoniczne dzieci tworzyły oś główną fabuły, niespodziewanie znów przybrała na sile. Oczywiście z podobnym nurtem mieliśmy do czynienia końcem lat 70-tych i początkiem lat 90-tych minionego stulecia, ale poza kilkoma bardziej znaczącymi tytułami (serie „Omen” i „Dzieci kukurydzy”) trudno jest przywołać jakieś inne osiągnięcia w tym temacie. Sytuacja diametralnie zmieniła się kilka lat temu. Przykłady? Mroczna opowieść z Calistą Flockhart „Delikatna”, francuskie straszaki „Oni”, „Szepty w mroku”, azjatyckie „The ring – Krąg” i poniekąd „Ju-on – Klątwa”, hiszpański „Sierociniec” i „Wezwani”, brytyjskie „The Children”, czy w końcu remake’i „Omena”, „Dzieci kukurydzy” oraz „Sierota”. Jest to tylko wierzchołek przeogromnej góry lodowej, góry, która wciąż się rozrasta. Dlatego „Przypadek 39”, choć poprawnie zrealizowany, gubi się w tej fali i pewnie większość zwykłych zjadaczy chleba nigdy się z nim nie skonfrontuje. Ponadto tytuł ten nie oferuje nam nic nowego, nic, czego nie widzieliśmy wcześniej. Stąd, jeżeli ktoś ogląda dużo horrorów, obrazem tym może w ogóle się nie zachłysnąć. Z pewnością, gdyby podobny film został zrealizowany na początku nowego milenium, do teraz byłoby o nim głośno, a tak jest jak jest, czyli troszeczkę anonimowo. Będąc jeszcze przy minusach, muszę wspomnieć o zakończeniu, które jakoś w ogóle do mnie nie przemówiło. Skoro przez większą część obrazu znakomicie udało się trzymać demona w „skórze Lillith”, to po co już na samym finiszu tak perfidnie go uwolniono? Spokojnie można było „podpicować” Jodelle Ferland, a ona już zrobiłaby to, co umie najlepiej – pozamiatała widzem…
„Przypadek 39” to z pewnością obraz udany, który choć nie zachwyca oryginalnością i nie wnosi niczego nowego do horroru, potrafi zapaść nam w pamięć. Gwarantem tego jest znakomita obsada, na czele której bryluje mroczna Jodelle Ferland i jak zawsze świetna Renée Zellweger. Dodatkowo cała historia nakręcona jest bardzo poprawnie i okraszono ją znakomitym klimatem. Wszystko wspiera odpowiednio dobrana ścieżka dźwiękowa i interesujący montaż. Dlatego całkiem śmiało można rzec, że ponownie pan Christian Alvart stanął na wysokości zadania. Należy pamiętać, że jest to twórca wciąż młody i przed nim jeszcze wiele filmów. Jeżeli nie spuści z tonu, to z pewnością w przyszłości jeszcze nie raz, nie dwa o nim usłyszymy. A do tego czasu warto zapoznać się z „Przypadkiem 39”, gdyż z pewnością jest to przypadek bardzo ciekawy…
Ocena: 7/10
Tytuł oryginalny: Case 39
Reżyseria: Christian Alvart
Scenariusz: Ray Wright
Zdjęcia: Hagen Bogdanski
Muzyka: Michl Britsch
Produkcja: USA, Kanada
Gatunek: Horror, Thriller
Data premiery (świat): 13.08.2009
Czas trwania: 109 minut
Obsada: Renée Zellweger, Jodelle Ferland, Ian McShane, Bradley Cooper