40-letni prawiczek / 40 Year-Old Virgin, The (2005)

Andy Stitzer jest bardzo miłym i sumiennym pracownikiem sklepu w Circuit City, do którego codziennie rano dojeżdża rowerem. Dla klientów jest zawsze uprzejmy i uśmiechnięty, umie cieszyć się każdą chwilą życia i pewnie byłby najszczęśliwszym facetem na świecie, gdyby nie pewien mały szczegół – Andy jest prawiczkiem, a na karku wisi mu już czterdziestka… Nie znaczy to, że jest on mało atrakcyjnym człowiekiem, czy czegoś mu brakuje – jego największym problemem jest po prostu chorobliwa nieśmiałość do kobiet. Zawsze, kiedy chciał zmienić swój status z „nigdy tego nie robiłem” na „już to zrobiłem”, przytrafiała się mu jakaś niemiła przygoda – a to zepsute zapinanie biustonosza, a to niekontrolowany ruch nogą, który w konsekwencji powodował krwotok u partnerki, a to tekst: „Ja już skończyłem”(zanim jeszcze ściągną spodnie)… Z czasem zaprzestał prób i „wyłączył” instynkt wiecznego łowcy. Gdy koledzy z pracy dowiadują się o jego problemach, za wszelką cenę chcą wprowadzić swojego przyjaciela w bezwstydny świat szalonego seksu i doprowadzić go do „wsadu za trzy punkty”. Razem z Davidem, Jay’em i Calem, Andy ponownie wkracza na ścieżkę myśliwego, jednak „zwierzyna”, choć tak bezbronna i łatwa do upolowania jest zbyt dużym wyzwaniem dla kogoś, kto żyje w świecie plastikowych superbohaterów… Czy Andy zaliczy w końcu „przyłożenie”? Czy jego kolegom uda się mu pomóc – hmm moment – a może to właśnie oni potrzebują jego pomocy? Jak potoczą się losy całej czwórki żądnych miłosnych uniesień panów, dowiecie się z najnowszej komedii Judda Apatowa, „40-letni prawiczek”.
Po dwóch bardzo udanych, humorystycznych projekcjach kinowych tego roku, czyli „Polowaniu na druhny” i „Europejskim żigolo” zdecydowałem się też na projekcję pikantnie reklamowanego „40-letniego prawiczka”. Cóż, chciałem osobiście się przekonać czy lepiej jest żyć w związku małżeńskim, czy może lepiej zostać rozpustnym maniakiem seksualnym, a może całkowicie zrezygnować z seksu, wyciszyć się i zasmakować życia buddyjskiego mnicha stroniącego od wszelakich uciech cielesnych. Z radością stwierdzam, że najmniej podobała mi się abstynencja seksualna… oczywiście ukazana w opisywanym przeze mnie filmie, a nie moim życiu prywatnym:)! Po wyjściu z kina usiadłem sobie przy stoliku i wzrokiem łowiącym potencjalne ofiary zastanawiałem się – zaliczać czy nie zaliczać? Oto jest pytanie! Wtedy gdzieś z chaosu otaczających mnie ludzi (w tym radośnie uśmiechających się domniemanych przyszłych ofiar) wyłonił się dość znajomy głos, który pytał z ironiczną ciekawością: „Co, zastanawiasz się czy byś tyle wytrzymał?” Nagle mój rozmarzony wzrok zatrzymał się na wprost mnie… – a no tak to wszak moje kochanie było ze mną i zadało to prześwietne pytanie! Nie – odparłem – Zastanawiam się czy wystarczy nam paliwa na powrót, czy po drodze będziemy musieli zatankować – Boże jak mogłem wymyślić coś tak głupiego…? Wówczas lekko ironiczny jeszcze przed chwilą wzrok rozognił się i z ust mojej drugiej połówki padło suche: „Nawet o tym nie myśl! Co!? O tankowaniu!? – jak już palnąłem głupotę to teraz trzeba ją było ciągnąć dalej… – Ty już dobrze wiesz, o czym mówię, – wierzcie mi, naprawdę nie wiedziałem…W tym momencie zacząłem zastanawiać się czy umie czytać w myślach i mnie rozszyfrowała, czy może chodzi jej o tą absencję. Ciekawe, co byłoby gorsze? Ale mniejsza z tym – w ogóle to nie wiem, po co to napisałem – acha już sobie przypominam – zrobiłem to żeby lepiej uświadomić wam ten dość zagmatwany film – miejscami identycznie głupi jak mój powyższy wywód. Śmieszny – TAK, do oglądnięcia – TAK, czy mi się podobał – NIE WIEM. Chyba pierwszy raz naprawdę NIE WIEM, jak się do niego ustosunkować(o widzicie, po tym obrazie cały czas chodzą mi po głowie tylko stosunki – bez sensu). Tak samo jak bez sensu jest większość dialogów w tym filmie. Ja wiem, że jest to komedia, ale rzucanie mięsem, w co drugim zdaniu, zniesmaczna jak cholera. Przykład: „ – To koniec, chłopaki. – Mogę coś powiedzieć? Ty wynosisz ci(p).. na piedestał. Potęgujesz wielkość ci(p)… – O czym ty gadasz? Potęguję wielkość ci(p)..? Co to w ogóle znaczy? – Robisz z ci(p).. wielką grecką boginię o imieniu…” (i tu niestety muszę urwać ten dialog, gdyż dalsza jego część nie została dopuszczona do publikacji przez naszego naczelnego cenzora, Diega, którego serdecznie pozdrawiam). Jak sami widzicie ten trwający w filmie około 2 minuty dialog jest iście imponujący! I o co do jasnej ciasnej (tu bez podtekstów proszę) chodziło z tym kilkakrotnie pojawiającym się tekstem: „Idź wyruchać kozę”?! Czy reżyser tego dzieła naoglądał się naszych rodzimych produkcji, gdzie humor w 50% opiera się na wulgaryzmach? Nie będę tu przytaczał większej ilości tych ambitnych dialogów, ale możecie być pewni, że ja święty nie jestem, a miejscami byłem totalnie rozbity. Również najlepsza scena w filmie, czyli depilacja klaty Andy’ego jest zaledwie rozbudowaną wersją golenia pośladków (ooo! znowu zaczynam) w pierwszej części „Boskiego Żigolo” i byłaby ona naprawdę rewelacyjna, gdyby powstała wcześniej. Zresztą nie tylko ta jedna scena jest wyrwana z innego projektu. Po za tym obraz ten jest zdecydowanie za długi. Gdyby wyciąć z niego wymiotowanie na twarz, trochę tych wszystkich „pochw” wymawianych w odpowiednio wyluzowanej formie, dup, cycków i innych dogłębnie głupawych rzeczy wcale niepodnoszących standardu tego filmu, to nic on by nie stracił ze swoich „cnotliwych wartości”. Wiecie co, a sami sobie go oglądnijcie i podzielcie się wrażeniami! Czemu akurat mnie się zachciało pisać do niego recenzję i jestem zmuszony do wysiłku intelektualnego? Ja się chyba nie lubię, czy coś – przecież nie jestem sado-maso, przynajmniej do tej pory nic mi o tym nie było wiadomo…
Dobra, a teraz na poważnie. Obraz „40-letni prawiczek” jest typową amerykańską komedią przeznaczoną dla szerokiego grona publiczności. Jak już zauważyliście, z założenia jest filmem dość wulgarnym i dlatego miejscami dziwił mnie fakt, że nie miał żadnych ograniczeń wiekowych. Jeżeli chodzi o sam scenariusz to nie jest on jakoś zabójczo porywający. Twórcy bazując często na humorze sytuacyjnym miejscami zacierali niedociągnięcia scenariuszowe, ale i tak dość często irytowała sztuczność zachowań głównych bohaterów, którzy ni jak nie mogli wybrnąć z poprawnego zagrania niektórych scen – snuli się jak cienie po planie nie wiedząc, co mają robić w danym momencie. Podobno kanwą dla tego filmu był skecz stworzony przez Carella, gdy ten był jeszcze jednym z aktorów trupy komediowej. Skecz z tego na pewno byłby rewelacyjny, ale dwugodzinny tasiemiec to już lekka przesada. Rozbudowanie scenariusza z 10 do 117 minut bez znacznego obniżenia lotów to naprawdę sztuka, której niestety nie podołał sam odtwórca głównej roli, Steve Carell.
Co zatem można uznać za plus? Na pewno ciekawie przedstawia się sam pomysł, który przyznam szczerze zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Nie chodzi tu już może o samą oryginalność tylko o to, jakie ważne dla ludzi sprawy porusza. Biorąc pod uwagę to, że obraz ten pochodzi z USA, gdzie społeczeństwo raczej do cnotliwych nie należy, staje się on swojego rodzaju satyrą, niemal na każdego Amerykanina. Czasami oglądając programy Ophry Winfrey, czy Jerry’ego Springera budzi się w nas obrzydzenie do ludzkiego gatunku. Ma się wrażenie, że w Ameryce reguła – każdy z każdym – jest jedyną ścieżką do szczęścia. No jak króliki… W świecie zdominowanym przez tak chore związki pomiędzy małżonkami nie może być mowy o jakimkolwiek szacunku do drugiej osoby – często męża czy żony. Słowo miłość rzucane na lewo i prawo w ogóle zatraca swoje pierwotne znaczenie. Nie może być miłość w związku, w którym dominuje hasło: „Swoją żonę (męża) kocham, a wszystkie(ch) inne(ych) pier…” To po prostu paranoja! Z jednej strony to dobrze, że Amerykanie potrafią się z tego śmiać, z drugiej strony szkoda, że nie umieją wyciągnąć głębszych wniosków. Widzowie często odbierają podobne filmy w sposób: „Wszyscy to robią to, więc czego ja sobie mam żałować?” W tym obrazie twórcy dość kąśliwie uświadamiają widzom, to, że bez seksu można żyć. Szczęście w życiu to nie tylko „przyłożenie” w każdy weekend! Na koniec dowiadujemy się, że to nie Andy potrzebował pomocy tylko jego przyjaciele. Pomimo, iż był on prawiczkiem wiedział, co to szczęście, żył bez obciążeń i stresów, potrafił uszanować ludzi i dostrzec w nich zalety, których często w swoich pogoniach za przygodą łóżkową, sami nie widzieli.
Podsumowując ten obraz od razu muszę zaznaczyć, iż nie jest to film zbyt ambitny. Czasami nudzi, wręcz irytuje, by za chwilę rozbawić nas do łez. Wydaje mi się, że w tym temacie drzemał większy potencjał, ale twórcy jakoś zbytnio uparli się na to, iż pójdą w ślady „American Pie”. „40-letni prawiczek” jest przede wszystkim pozycją dla każdego, kto ma zły humor i za wszelką cenę pragnie go sobie poprawić. Natomiast każdy, kto już ten dobry humor ma, raczej niech sobie ten film odpuści, co by przez przypadek go nie stracić. Ironiczne, ale prawdziwe. Długo się zastanawiałem nad oceną końcową, a gdy tak się dzieje zazwyczaj strzelam w środek – stąd 5/10. Na pewno lepiej zaprezentowały się dwa inne filmy, o których już wspominałem wcześniej, czyli „Polowanie na druhny” i „Europejski żigolo”.
Ocena: 5/10
40-letni prawiczek – 40 Year-Old Virgin, The (2005)
Produkcja: USA
Gatunek: Komedia rom.
Data premiery: 2005-10-28 (Polska) , 2005-08-19 (Świat)
Reżyseria: Judd Apatow
Scenariusz: Judd Apatow, Steve Carell
Zdjęcia: Jack N. Green
Muzyka: Lyle Workman
Czas trwania: 116
Dyst.: United International Pictures Sp z o.o.
Obsada:
Steve Carell: Andy Stitzer
Catherine Keener: Trish
Paul Rudd: David
Romany Malco: Jay
Seth Rogen: Cal
Elizabeth Banks: Beth
Leslie Mann: Nicky
Jane Lynch: Paula
Gerry Bednob: Mooj
Shelley Malil: Haziz
Kat Dennings: Marla
Jordan Masterson: Mark
Chelsea Smith: Julia