Hellraiser II: Hellbound / Wysłannik Piekieł II (1988)

Po sukcesie, jaki odniosła w 1987 roku pierwsza część „Hellraisera”, nikt nie miał wątpliwości, że powstaną kolejne odsłony tej serii. Już rok kolejny przyniósł nam pierwszą kontynuację dzieła pana Clive’a Barkera. Za drugą część odpowiedzialny był pan Tony Randel, reżyser, który, nie ukrywam, w moich oczach uchodził za o wiele gorszego artystę, niż wspomniany wcześniej Barker. Dodatkowo jest to sequel, więc to również nie wróżyło zbyt dobrze dla Cenobita i jego piekielnych towarzyszy. Ale nie dzielmy skóry na niedźwiedziu i sami przekonajmy się czy „Hellbound” okazał się porażką, czy sukcesem.
Akcja tego filmu rozpoczyna się niemal natychmiast po wydarzeniach z części pierwszej. Po tragicznych przeżyciach, jakie spotkały Kristy w przeklętym domu jej ojca Larrego, trafia ona do szpitala dla umysłowo chorych. Jej stan lekarze uważali za ciężki, gdyż oprócz głębokiego urazu psychicznego dziewczyna miała również bardzo poważne uszkodzenia zewnętrzne i wewnętrzne ciała. Na domiar złego tym, co spotkało Kirsty zainteresował się tajemniczy doktor Channard (nieoficjalnie wiadomo, że nazwisko Channard jest nawiązaniem do Christiana Bernarda – lekarza, który jako pierwszy na świecie przeprowadził udany zabieg przeszczepu serca, dlaczego jednak postanowiono na jego część nazwać jednego z głównych bohaterów „Hellraisera 2”, tym bardziej negatywnego, jest tylko i wyłącznie słodką tajemnicą samego scenarzysty i reżysera). Jest on ordynatorem owego szpitala, do którego trafiła panna Cotton i jak z czasem się dowiadujemy prywatnie bardzo interesuje się on okultyzmem i prastarymi wierzeniami na temat piekła i jego posłańców. Po tym, czego dowiedział się od Kirsty jeszcze bardziej uwierzył we wszystkie te przesłania mówiące o tym, iż kluczem do bram piekła jest pewna tajemnicza kostka, którą mogą ułożyć tylko nieliczni mieszkańcy ziemi. Jedną z osób potrafiących tego dokonać jest Tiffany – cierpiąca na depresję młoda dziewczyna, która również przebywała w szpitalu Channarda. Wykorzystując unikalne zdolności Tiffany i fakty, których dostarczyła mu Kirsty, udaje się mu przywrócić do życia diabelską małżonkę Larrego, która podobnie jak jej kochanek, Frank, do wskrzeszenia swojego ciała potrzebowała wiele krwi, a przez to też wiele ofiar. Jednak, na nieszczęście wszystkich, na poszukiwanie Julie z piekła wyruszył już okrutny Cenobit i jego mroczni kompani. Tym razem nie będzie litości – kara spotka wszystkich tych, którzy ośmielili się zakłócić „spokój” piekielnego świata.
Po zakończonym seansie tego dzieła miałem dość mieszane uczucia. Po niezwykle ciekawym i tajemniczym początku, cała akcja „oszalała”. Nagle przez cały film zaczęło przewijać się tak wiele różnych wątków i zwrotów akcji, że z dobrego horroru zrobiło się „targowisko”, na którym każdy coś pokrzykuje do potencjalnego klienta (widza), a ten w tym całym zgiełku i chaosie nic nie rozumie. Pojawiły się też pewne odstępstwa od części pierwszej, co również niewątpliwie rzuciło dość negatywny blask na drugą odsłonę tej serii. Jednak najgorzej w tym całym obrazie spisali się ludzie odpowiedzialni za plastyczne ukazanie piekła, które jak się dowiemy, jest tylko (a może aż) tajemniczym labiryntem, a zarządzi nim… Wielki Trójkąt… Kiedy jeszcze wizja piekła jest sprawą wielce dyskusyjną (bo przecież nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak ono naprawdę wygląda – więc może faktycznie jest to jakiś labirynt z niezliczoną ilością pułapek i demonów) i niektórych widzów takie ukazanie domu diabła może do siebie przekonać, to już sprawa jego władcy wydała mi się zwyczajnym absurdem… I za to przepraszam twórców tego filmu, bo po tym, czego dowiedziałem się nieoficjalnie na temat znaczenia „Trójkąta”, zupełnie zmieniło we mnie końcowy odbiór tego obrazu. Jak już wspominałem, na samym początku ukazanie Szatana jako figury geometrycznej nieźle mnie rozbawiło, jednak w trakcie szukania ciekawostek do tego projektu na jednym z zagranicznych serwisów poświęconych horrorom dowiedziałem się, iż w wielu księgach i pismach satanistycznych trójkąt jest bardzo ważnym elementem piekła. Zresztą nie tylko ma to swoje korzenie w satanizmie, bo przecież w Biblii również pojawia się nam trójkąt – Trójca Święta, trójkąt jako jedna z form korony Boga. Natomiast symbol trójkąta w diabelskiej religii ma oczywiście znaczenie antychrystusowe – przecież pentagram składa się z dwóch trójkątów, w którym jeden jest obrócony „do góry nogami” – wszak również jednym z symboli w religii chrześcijańskiej jest krzyż, a chyba każdy wie, że ten sam krzyż, tylko odwrócony, jest jednym z głównych znaków rozpoznawczych satanistów. Nawiązań takich jest znacznie więcej, jednak rzadko kto o nich wie – niemal zawsze to, co w chrześcijaństwie jest symbolem dobra, w satanizmie występuje odwrócone lub skrzyżowane, jako jeden z symboli zła. Na pewno niektórzy zastanawiają się, dlaczego aż tak bardzo rozpisałem się na temat symboliki zawartej w tym filmie. Odpowiedź jest dość prosta – wielu fanów horroru właśnie przez niezrozumienie pewnych symboli i alegorycznych przeniesień zastosowanych w „Hellraiserze”, bardzo krytycznie wypowiada się na temat tego obrazu – ja sam na początku poczułem się co najmniej rozbity, widząc takie przedstawienie władcy zła, jednak tak jak mówię, kiedy poznałem pewne fakty, radykalnie zmieniłem swoje sceptyczne zdanie na temat tego filmu. Oczywiście, co do tego, że obraz ten jest słabszy od pierwowzoru nie mam wątpliwości, ale zapewniam was, że nie jest aż tak bardzo źle i spokojnie można go zobaczyć – tym bardziej, że jest to ścisła kontynuacja części pierwszej.
Co w drugiej odsłonie można zaliczyć na plus? Na pewno na bardzo wysokim poziomie stoi aktorstwo w wykonaniu Imogena Boormana, Kennetha Cranhama, Ashley’a Laurence’a i Clare Higgins, która między innymi była nominowana w 1990 roku do nagrody „Saturna”, w kategorii – najlepsza drugoplanowa rola kobieca. Jej doświadczenia z pierwszej części wniosły wiele kolorystyki i profesjonalizmu do drugiej odsłony i sprawiły, że sceny z jej udziałem oglądało się naprawdę bardzo miło. Dobrze też wykreowano klimat, który chociaż ustępuje temu stworzonemu przez Clive’a Barkera, jest na tyle dobry, że raczej każdy będzie czuł jego wpływ na swoim ciele – na pewno nieraz przysporzy on wam „miłego” uczucia gęsiej skórki. Szkoda, że w niektórych scenach psuła go sama muzyka, będąca w całym obrazie bardzo nierówną – raz jest wspaniałym dopełnieniem ekranowych wydarzeń, a po chwili zupełnie do nich nie pasuje i psuje ich odbiór. Na szczęście nie stracił na tym sam efekt końcowy, który ja odebrałem dość pozytywnie. Kolejnym plusem jest też wykonanie samych efektów specjalnych (oczywiście nie tych komputerowych, które niestety pojawiają się bardzo często, a mają naprawdę mierny skutek i wymowę). Chodzi mi tu generalnie o charakteryzacje głównych postaci i uśmiercanie kolejnych osób – jak przystało na mroczny horror są one naprawdę ostre, krwawe i co najważniejsze – straszne.
Podsumowując drugą odsłonę „Hellraisera” muszę od razu podkreślić, że niestety jest ona słabsza od swojej „starszej siostry”. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że jest to film bardzo nierówny. Plusów mniej więcej jest tyle samo, co minusów, ale na szczęście plusy są znacznie mocniejsze od minusów, dlatego też wszystkim tym, którym podobała się część pierwsza, „Hellbound” raczej też przypadnie do gustu. Ja osobiście jestem zadowolony z seansu i cieszę się, że poprzez ten film poszerzyłem swoją wiedzę na temat samego satanizmu i jego symboliki. Oczywiście nie jestem entuzjastą tego nurtu, ale zawsze dobrze wiedzieć, co kryje się pod ciemną kurtyną piekła.
Ocena: 7/10
Tytuł oryginalny: Hellbound: Hellraiser II
Reżyseria: Tony Randel
Scenariusz: Peter Atkins
Zdjęcia: Robin Vidgeon
Muzyka: Christopher Young
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Horror
Data premiery: 09.09.1988 (Świat)
Czas trwania: 109 minut
Obsada: Ashley Laurence, Clare Higgins, Kenneth Cranham