Iron Sky (2012)

Fantastyka filmowa wydaje się nie mieć granic. Wystarczy mieć ciekawy pomysł, odpowiednie środki, solidny budżet i można startować z projektem. Dzisiejsza technologia pozwala naprawdę na wiele, dlatego twórcy filmowi tak chętnie imają się kina sci-fi. Zresztą również widzowie czekają na coraz nowsze, jeszcze doskonalsze wizualnie filmy, które oderwą ich od szarej rzeczywistości. Załóżmy jednak, że mamy tylko ciekawy pomysł i niesamowite chęci, by takie kino zrealizować. Czy to wystarczy? Czy ostatecznie nie potrzeba setek milionów zielonych banknotów, żeby to wszystko miało ręce i nogi? Czy nie musimy korzystać z technologii, którą zwykli śmiertelnicy poznają dopiero za kilka lat? Okazuje się, że można, że nie trzeba gór pieniędzy i najnowszych osiągnieć technicznych. Chęci i tylko chęci wystarczą, żeby wszystko się udało! Nie wierzycie? Uwierzcie, a gdy będziecie szukać na to przykładu, polecam recenzowany przeze mnie tytuł „Iron Sky” w reżyserii fińskiego twórcy Timo Vuorensola (również lidera fińskiego black metalowego zespołu Älymystö)…
II wojna światowa dobiega końca. Koniec III Rzeszy jest już nieunikniony. Hitler wprowadza w życie plan ostateczny – Ciemną Stronę Księżyca. Z tajnej bazy na Antarktydzie na Srebrny Glob zostaje wysłana niemiecka ekspedycja, której celem jest odbudowanie w kosmosie potęgi Führera. Choć wszystko to wydaje się tylko czystym szaleństwem, faszyści odnoszą sukces. Zakładają bazę i w czystości aryjskiej rasy przygotowują się do powrotu i podbicia świata. Wszystkim kieruje fanatycznie oddany sprawie Führer Księżyca Wolfgang Kortzfleisch (w tej roli znakomity Udo Kier) i to właśnie przed jego oblicze trafia amerykański astronauta. Tak, Stany Zjednoczone ponownie wysłały na Księżyc ekspedycję, której celem była… reelekcja „Madam President”. O dziwo, ów Amerykanin okazał się… czarny, co całkowicie zdezorientowało siły niemieckie. Uznany za szpiega, został on poddany przeróżnym torturom, ale że nie dał się złamać, faszystowski naukowiec postanowił poddać go „aryzacji”. Wstrzyknięto mu „aryjskie serum” i chłopak stał się… albinosem! Teraz czas, by osobiście odwiedzić ziemię i zobaczyć, czy USA faktycznie szykują się do kontrnatarcia. Misję tę powierzono najdoskonalszemu Nachrichtenübermittlungs-Oberführerowi Klausowi Adlerowi, który w imię absolutnego zwycięstwa nie cofnie się przed niczym!
„Iron Sky”, podobnie jak brzmiało hasło nazistów z Księżyca, przyszedł do światowych kin w pokoju. Jego twórca Timo Vuorensola od początku realizacji tego filmu podkreślał, że jego praca nie ma być kontrowersyjna, tylko niepoprawna politycznie. Ma to być satyra na to, co dzieje się we współczesnym świecie i ma pokazać, że choć Niemcy ostatecznie nie wygrały wojny, ludzkość nie pozbyła się dyktatorów układających światowy porządek. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że to, co kiedyś było zwiastunem końca wojny (Stany Zjednoczone), dzisiaj tylko z wojną się kojarzy. Niemal na każdym kontynencie, zawsze tam, gdzie stawką jest coś wartościowego, współczesne wojska USA „przybywają w pokoju” i o „pokój ten walczą”. W imię większych idei, haseł narodowowyzwoleńczych, pięknych gestów i wzniosłych czynów, by nastał pokój na jednej zasadzie – naszej zasadzie! Wykorzystując obraz jednej z najgorszych dyktatur w historii świata, twórcy sprytnie operują tu najważniejszymi wydarzeniami politycznymi ostatnich lat, aby każdy mógł dogłębnie przekonać się, że choć umarł tyran… niech żyje tyran! Nie zmieniło się nic, poza tym, kogo mamy się bać, kto szachuje zanim rozpocznie się gra i kto zawsze rozdaje karty, zostawiając sobie cztery asy oraz Jokera. Co ciekawe, posłużono się tu wizerunkiem jednej z najbardziej charyzmatycznych kobiet polityków naszego czasu, panią Sarah Palin. W filmie „Iron Sky” nareszcie udaje jej się zostać pierwszą w USA „Madam President” (celowo nikt w tym obrazie nie zwraca się do niej po imieniu, bo… wiadomo, o co chodzi), która myśli tylko i wyłącznie o swojej karierze, no i, jak na kobietę przystało, swoim wyglądzie. Jej przekomiczne zachowanie bardziej pasuje tu do już nierządzącego George’a Busha, przez co świetnie oddaje zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w walkę o „dobro wszystkich narodów”. Oczywiście, żeby zrozumieć sporą część gagów zamkniętych w tym obrazie, trzeba choć troszkę znać historię współczesną. Ja w tym akapicie skupiłem się przede wszystkim na Ameryce, ale wierzcie mi, że niemal każde państwo obrywa w nim po uszach – od Rosji, poprzez Indie, Pakistan, Izrael, Chiny, aż po Koreę Północną (szczególnie udany dowcip z potęgą Demokratycznego Frontu na Rzecz Zjednoczenia Ojczyzny, który w imię swojego jedynego władcy skolonizował nawet Księżyc, aby udowodnić wszystkim wielkość wodza i nieomylność władzy totalitarnej).
Sam film zaś całkiem śmiało można określić fenomenem na skalę światową. Jego realizacja trwała ponad 5 lat i tylko upór twórców sprawił, że ostatecznie został on skończony. Nieustanne kłopoty z budżetem, rozpaczliwe poszukiwanie sponsorów (więcej niż 10% budżetu zostało zebrane w Internecie), namawianie aktorów do rezygnacji z gaży (było nawet tak, że sami aktorzy wykładali pieniądze na pewne rzeczy!) i nieustanna walka z innymi, typowymi dla powstawania filmu problemami z pewnością nikogo nie podnosiły na duchu. Jednak Timo Vuorensola nie rezygnował. Skoro sam pomysł nazistów z kosmosu zrodził się we śnie (a dokładnie we śnie Jarmo Puskali, który następnie opowiedział o nim Timowi Vuorensoli podczas kąpieli w saunie), tak też niczym sen było jego ukończenie. W końcu się udało i za to należy się największy szacunek wszystkim zaangażowanym w ten projekt. Bo nie sztuką jest zrobić podobny obraz operując doskonałą technologią i setkami milionów dolarów. Sztuką jest tokowy zrobić, nie mając praktycznie nic, oprócz chęci…
Szacunek należy się też za wykonane tu, !UWAGA!, w domowych warunkach efekty specjalne. I nie mówię o dodatkach komputerowych typu SyFy Channel. To, co zobaczycie w tym obrazie naprawdę nie ustępuje kroku wielu amerykańskim produkcjom wysokobudżetowym. Efekty w „Iron Sky” wykonał przyjaciel reżysera, który sam składał komputery odpowiedzialne za rendering. Niemal każdy kadr tego obrazu wypełniony jest grafiką, co oznacza, że ogrom pracy włożonej przez grafików jest wprost nie do opisania. Tym bardziej, iż mówimy o naprawdę złożonych efektach, takich jak setki UFO atakujących miasto, regularną bitwę na Księżycu i w przestrzeni kosmicznej, czy też wewnętrzny wygląd maszyn bojowych nazistów. To jest po prostu nie do uwierzenia!
„Iron Sky” to film z pewnością nie dla każdego. Jak na produkcję w półamatorską prezentuje się jednak genialnie. Dużo czarnego humoru, wiele nawiązań do innych znanych produkcji opowiadających o III Rzeszy („Upadek”) i kina sci-fi (ta sama ekipa odpowiedzialna jest za parodię „Star Treka”, „Star Wreck: In the Pirkinning”, która również zdobyła światowy rozgłos), znakomite aktorstwo ze wskazaniem na wspomnianego już Udo Kiera (równie dobrze prezentuje się też Julia Dietze i Götz Otto) i prześwietna muzyka autorstwa słoweńskiej grupy Laibach (nazwa zespołu pochodzi od niemieckiej nazwy Lublany, obecnie stolicy Słowenii) sprawi, że „Iron Sky” na długo zagości w waszej pamięci. Oczywiście nie każdemu się spodoba, niektórzy mogą poczuć pewien niesmak, ale z pewnością nie będzie tak, że obok tego tytułu ktoś przejdzie obojętnie. Tematyka może się podobać lub nie, zresztą sam film też, ale jeżeli coś zmusza nas do dyskusji, to znaczy, że musi mieć coś w sobie. Tak też właśnie jest tutaj. Zachęcam więc najpierw do seansu, a później już do żywiołowej dyskusji…
Ocena: 8/10
Tytuł oryginalny: Iron Sky
Reżyseria: Timo Vuorensola
Scenariusz: Michael Kalesniko, Timo Vuorensola
Zdjęcia: Mika Orasmaa
Muzyka: Laibach
Produkcja: Australia, Finlandia, Niemcy
Gatunek: Komedia, Akcja, Sci-Fi
Data premiery (Świat): 11.02.2012
Data premiery (Polska): 27.04.2012
Czas trwania: 93 minuty
Obsada: Christopher Kirby, Udo Kier, Götz Otto, Julia Dietze