Tańcząc w ciemnościach / Dancer in the Dark (2000)

Requiem dla snu
Kiedyś podczas jednej z setek rozmów na temat naszej przyszłości po ukończeniu szkoły średniej, koleżanka z klasy spytała się mnie, dlaczego nie chciałbym zostać sędzią. Odpowiedziałem, że nie mógłbym spokojnie żyć z odpowiedzialnością spoczywającą na ludziach tego zawodu, bałbym się wydać wyrok na kogoś niewinnego, zmarnować komuś życie. Poza tym w życiu generalnie staram się kierować zasadą: „nigdy nie pozwalaj sobie na luksus osądzania kogokolwiek”. Moje argumenty koleżanki zasadniczo nie przekonały. Żałuję, że nie mogłem pokazać jej wtedy „Tańcząc w ciemnościach”.
Kiedy w 1996 roku na ekranach zagościł obraz „Przełamując fale”, niewiele osób zdawało sobie sprawę, jak ważne miejsce w Kinie zajmie trylogia „Złotego Serca”, którą film rozpoczął. Duński reżyser Lars von Trier, jeden z twórców manifestu Dogma 95, stworzył dzieła, które wzbudziły ogromne kontrowersje po obu stronach Oceanu. Każdy z filmów wchodzących w skład trylogii był dogłębnie omawiany, dyskutowany, rozbierany na czynniki pierwsze. Filmy te podzieliły zarówno krytyków i widzów, obok głosów zachwytów pojawiał się bełkot „niezadowolonych”. Po tym, jak zobaczyłem „Tańcząc w ciemnościach”, wcale się temu nie dziwię.
Selma jest ubogą emigrantką z Czechosłowacji. Stany Zjednoczone są dla niej nadzieją na lepsze życie, miejscem, gdzie narodziły się uwielbiane przez nią musicale. W Stanach może jednak przede wszystkim zoperować ślepnącego syna i właśnie na ten cel odkłada każdego zarobionego przez siebie dolara. Jej praca nie jest lekka, Selma pracuje w fabryce, co poważnie odbija się na jej zdrowiu. Kobieta dorabia także po godzinach, psując wzrok przy słabym świetle. Mimo próśb przyjaciółki z pracy, Kathy, Selma pracuje coraz więcej, mimo że sama prawie nic nie widzi. Wie bowiem, że niedługo całkiem oślepnie, a do tego czasu musi uzbierać pieniądze na operację syna. Kiedy odkłada już prawie całą uzgodnioną z lekarzem kwotę, chcąc podnieść na duchu sąsiada, zwierza mu się ze swojego sekretu. Ten zaś wykorzystując to, okrada Selmę. Kobieta zrobi wszystko, aby odzyskać pieniądze, naprawdę wszystko…
Fabuła filmu nie należy do skomplikowanych. Mamy tradycyjnie kobietę, ciężko pracującą, prostoduszną Selmę, która jest na tyle naiwna, że daje się okraść człowiekowi, którego uważała za przyjaciela. Potem próbuje odzyskać pieniądze, co prowadzi do dramatycznych wydarzeń.
„Tańcząc w ciemnościach” jest jednak filmem, w którym każdy element rekompensuje nam podjęcie, zdawałoby się, „wyświechtanego tematu”.
Przede wszystkim ograna na wszystkie, zdawałoby się, sposoby historia została podana tu w formie przełamującej wszystkie schematy. Film zrealizowany został w konwencji musicalu, co już samo w sobie, biorąc pod uwagę tematykę, wydaje się bardzo śmiałym posunięciem. Musicale z założenia mają w gruncie rzeczy opowiadać o czymś lekkim i przyjemnym. W tego typu filmach fabuła ma drugorzędne znaczenie i rzadko podejmuje się w nich tematy tak ważne i trudne.
Von Trier dużo ryzykował zabierając się do opowiedzenia tej powieści w takiej formule. Z całą odpowiedzialnością trzeba przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. „Tańcząc w ciemnościach” jest filmem naładowanym emocjami. Historia Selmy to jedna z najbardziej poruszających opowieści, jakie mogłem dotychczas zobaczyć; ba – doświadczyć.
Główna bohaterka to jedna z najbardziej niewinnych i naiwnych ludzi, jakich Kino kiedykolwiek mogło zobaczyć. Wystarczy jeden rzut oka na Selmę, jej wygląd, sposób ubierania się, aby wyrazić opinię, że to „najmniej zasługująca na cierpienie osoba na Ziemi”.
Bohaterkę filmu poznajemy jednak o wiele lepiej niż na „rzut oka”, stajemy się uczestnikami jej życia; pracy, troski o syna, rozmów z zakochanym w niej Jeffie. Selma nie jest postacią nam obojętną, co więcej, staje się osobą, której życie wzbudza w nas współczucie i smutek. Dlatego, gdy akcja się rozwija, widz doznaje pewnego szoku. To, co widzimy staje się wręcz niewiarygodne, nie dlatego, że jest nieprawdopodobne, ale dlatego, że przydarza się właśnie Selmie. Nagromadzenie emocji podczas seansu może przyprawić o prawdziwy zawrót głowy nawet tzw. „twarde osoby”. Patrząc na Selmę i na to co się z nią dzieje, trudno powstrzymać emocje, które, jak to określa mój kolega, „orają psychę”.
Trier musiał być świadom, że to, co przedstawia widzom, nikogo nie pozostawi obojętnym, że co więcej – wiele osób poruszy do głębi, wzbudzając w nich współczucie, którego istnienia nawet nie podejrzewali. Aby rozładować tę bombę emocji reżyser zdecydował się użyć piosenek. W przypadku „Tańcząc w ciemnościach” nie są to jednak głupawe melodie lecz bardzo wysokiej próby kompozycje. Utwory te nie tylko dają wytchnienie, bez którego przez ten film nie dałoby się przebrnąć, ale są niemalże samoistnym elementem produkcji. Można nie lubić muzyki Björk, ale nawet przeciwnicy jej twórczości muszą przyznać, że w tym filmie wokalnie zachwyca. Wokalistka ma absolutną kontrolę nad swoim głosem, robiąc z nim to, co chce. Sposób, w jaki śpiewa jest wspaniałym uzupełnieniem postaci Selmy, która właśnie podczas swych występów może być tym, kim chce: silną kobietą, której wszystko się uda, której życie będzie mieć szczęśliwe zakończenie. Tym większe wrażenie robi ten kontrast, gdy widzimy, jaki los spotyka Selmę.
Same piosenki mają bardzo ciekawe brzmienie oraz teksty. Genialne jest również wprowadzenie ich w tok narracji. Utwory zaczynają się od dźwięków otoczenia, pracy maszyn fabrycznych czy jadącego pociągu. Trzeba zaznaczyć, że każda piosenka jest tworem najwyższej próby, ale też wymyka się standardowym gustom muzycznym przeciętnego odbiorcy. Mnie osobiście bardzo przypadły do gustu, zwłaszcza „I’ve Seen It All”, nominowana zresztą do Oscara.
Warto zwrócić uwagę na układy taneczne, które miejscami robią duże wrażenie. Zwłaszcza w scenie tańca na platformie pociągu oraz podczas pracy w fabryce. Scena, w której Selma idzie po platformie, a tancerze pomału usuwają z jej drogi ręce, jest bezbłędna.
Niestety, tu tkwi jednak dość poważna wada filmu. Założenia Dogmy w poważny sposób ograniczyły możliwości realizacji filmu. Powstał przez to jeden z najbardziej oryginalnych musicali w historii, jednak z drugiej strony film sprawia przez to wrażenie niedopracowanego. Dźwięk nie zawsze jest idealnie podłożony pod obraz, czasem montaż mający ukazać tancerzy z różnych perspektyw jest nie do końca trafiony; przejścia pomiędzy kadrami są zbyt szybkie, aż nazbyt widoczne. Miejscami film balansuje na granicy zwykłego „partactwa”, pamiętać należy jednak, że efekt ten jest zaplanowany i całkowicie kontrolowany. Tak po prostu to miało wyglądać.
Wielu widzów odstraszy pewnie sposób prowadzenia kamery. Ujęcia z ręki, rodem z reportażu mogą sprawić, że wielu widzów zwyczajnie zrezygnuje z oglądania filmu. Mi również z początku przeszkadzała ta metoda realizacji zdjęć. Jednak z czasem się do niego przyzwyczaiłem i muszę przyznać, że dzięki takiemu sposobowi kamerownia film zyskuje na autentyczności, odnosimy bowiem wrażenie podglądania bohaterów, wzrasta w ten sposób intymność relacji.
Emocjonalność całej historii to w lwiej części zasługa samej Björk, która swoją kreacją rzuciła mnie na kolana. Mając za przykłady występy takich gwiazd jak Jennifer Lopez (przepraszam za porównanie) miałem obawy co do tego, jak piosenkarka wypadnie w roli Selmy. To, co pochodząca z Islandii wokalistka pokazała na ekranie, przechodzi najśmielsze oczekiwania. Björk jest tak sugestywna i autentyczna w swojej roli, że zwyczajnie staje się Selmą. Oglądając ją nie mamy nawet cienia podejrzenia, że to jakaś „interpretacja roli”, „odtwarzanie”, „granie do kamery”. Wiele naprawdę dobrych aktorów ma problemy z obecnością obiektywu na planie, często grając „pod kamerę”. W przypadku Björk to wrażenie jest obecne tylko wtedy, kiedy ona tego chce. Każdy kadr z jej udziałem jest czystą poezją kreacji aktorskiej. Gesty w końcowych scenach w jej wykonaniu są tak sugestywne, że słowa nie są w stanie opisać siły ich oddziaływania. Rola ta dopracowana jest do perfekcji; głos, mimika, sposób poruszania się, mrużenia oczu. Wszystko to osiągane jest przez nią z taką łatwością, że wzbudza niepohamowany zachwyt.
Jej rola to także kolejny dowód na to, że w 2001 roku Akademia Filmowa popełniła całą serię przerażających pomyłek w wielu kategoriach. Gdy Ellen Burstyn przegrywa z Julią Roberts, a Björk nie jest nawet nominowana, nic dziwnego, że coraz więcej osób uważa oscarową galę za farsę. Całe szczęście, że rola Selmy nagrodzona została Złotą Palmą w Cannes (podobnie jak sam film).
„Tańcząc w ciemnościach” to jednak nie tylko Björk, chociaż jest ona niezaprzeczalnie najjaśniejszym punktem omawianego filmu. Godne uwagi kreacje stworzyli Catherine Deneuve, Peter Stormare, David Morse, Cara Seymour i Siobhan Falkon. Bardzo ucieszyła mnie również obecność Joela Grey’a, wiekopomnego Mistrza Ceremonii w “Kabarecie”, mimo że jego występ jest iście epizodyczny, to łączy on film Triera z najświetniejszą historią musicalu.
Wiele osób zarzuca reżyserowi, że tak intensywnie atakuje Stany Zjednoczone, chociaż nigdy w nich nie był. Głupoty, takich oskarżeń nawet nie chce mi się komentować (recenzja ta urosłaby do monstrualnych rozmiarów). Faktem jest jednak, że film jest bardzo ostrą krytyką Ameryki, bardzo ciętą ripostą na wszelkiego rodzaju bajki o Kopciuszkach, Śpiących Królewnach itd. Ja nie uważam, aby Lars von Trier przesadził czy posunął się za daleko. To przecież tylko jego wizja, z którą każdy ma prawo się nie zgodzić.
Film Triera to jednak bardzo ważna karta w sporze nie tylko o amerykańskie mity, ale bardzo ważny i godny wysłuchania głos w sprawie kary śmierci. Ważny o tyle, że Duńczyk nie spłaszcza wszystkiego do jednego poziomu. Nie możemy jednoznacznie ocenić żadnej z postaci: ani Billa, ani jego żony, a nawet samej Selmy. W bezdusznej machinie prawnej są osoby potrafiące współczuć, jak strażniczka więzienna, która szczerze zaprzyjaźnia się z Selmą, składającą z siebie ofiarę na ołtarzu miłości. I chociaż brzmi to patetycznie, w filmie tak nie jest. Na taśmie widzimy coś przerażającego, okrutnego, z czym nie mamy siły walczyć. Selma spróbowała, a jednak wciąż zadaję sobie pytanie, czy rzeczywiście zwyciężyła. Czy w takiej rozgrywce w ogóle ktoś może wygrać, czy może wszyscy przegrywamy?
„Tańcząc w ciemnościach” to obraz zmuszający do myślenia, wywołujący prawdziwy wodospad emocji. Genialna rola Björk, świetne piosenki i niecodzienny sposób realizacji sprawiają, że jest to film będący swego rodzaju zjawiskiem na miarę dzieła wybitnego. A jednak nie polecę Wam tego obrazu. Większość widzów zniechęcona sposobem realizacji i tak go pominie, zniechęci ich także długość i kilka nużących momentów. „Tańcząc w ciemnościach” nie jest filmem, do oglądania którego należy się zmusić, „bo obejrzeć wypada”. To niekonwencjonalne kino jest trudne w odbiorze i wielu z Was może nie dotrwać do końca. Ci którzy jednak mimo wszystko zdecydują się po niego sięgnąć i otworzyć przed wizją von Triera swoje umysły, mogą być pewni, że tego obrazu nie zapomną do końca życia.
Tytuł oryginalny: Dancer in the Dark
Reżyseria: Lars von Trier
Scenariusz: Lars von Trier
Zdjęcia: Lars von Trier, Robby Müller
Muzyka: Björk,
Produkcja: Dania/Finlandia/Francja/Holandia Islandia/Niemcy/Norwegia/Szwecja/USA/Wielka Brytania
Gatunek: Dramat/Musical
Data premiery (Świat): 17.05.2000
Data premiery (Polska): 20.10.2000
Czas trwania: 139 minut
Obsada: Björk, Catherine Deneuve, Peter Stormare, David Morse, Cara Seymour, Siobhan Fallon, Jean-Marc Barr