King Kong (2005)

Historia „King Konga” narodziła się w 1933 roku z sennej wizji młodego reżysera Meriana C. Coopera. Niedługo po tym śnie rozpoczął on wspólnie z Edgarem Wallacem, Jamesem Ashommre Creelmanem i Ruthem Rosem pracę nad scenariuszem do obrazu opowiadającego o losach olbrzymiego goryla niszczącego Nowy Jork. Kiedy cały projekt ruszył z miejsca, jeszcze nikt nie przypuszczał, że ta opowieść poruszy miliony serc ludzkich na całym świecie. Już w pierwszym tygodniu wyświetlania go na dużych ekranach, przyniósł on swoim twórcom i stojącej wówczas na skraju bankructwa wytwórni RKO, zysk w postaci 90 tys. dolarów. W sumie oryginalny obraz zarobił na całym świecie ponad 1,75 miliona dolarów i stał się jednym z największych przebojów światowej kinematografii. Historia Konga zamieszkującego tajemniczą Wyspę Czaszek stała się w późniejszych latach inspiracją dla wielu twórców, którzy bardzo chętnie wykorzystywali w swoich obrazach jego wizerunek. Do tej pory doczekał się on wielu różnych przeróbek i kontynuacji zarówno filmowych, jak i teatralnych. Już kilka miesięcy po premierze oryginalnego „King Konga” wytwórnia RKO wypuściła na rynek sequel zatytułowany „The Son of Kong”. Niestety nie był on już tak udany, jak część pierwsza. Zresztą niewiele obrazów opowiadających o tym niezwykłym stworzeniu może pochwalić się większymi sukcesami. Przez wiele lat to właśnie wersja z roku 1933 uważana była za najlepszą i dopiero jej remake, który powstał prawie 43 lata później w reżyserii Johna Guillermina („Płonący wieżowiec” „Towering Inferno, The”), nieco przyćmił jej blask – przynajmniej w oczach niektórych krytyków i widzów. Obraz z 1976 roku znacznie odbiegał od wersji Meriana C. Coopera. To właśnie w filmie Guillermina po raz pierwszy pojawia się obustronna sympatia między Dwan (rolę główną zagrała wtedy młodziutka Jessica Lang) i Kongiem – w oryginalnej wersji ich relacje raczej nie były dobre, gdyż Kong szalał za dziewczyną, ale ona panicznie się go bała i raczej czuła do niego odrazę.
Niesłabnąca z czasem popularność tego dzieła skłoniła w końcu jednego z najlepszych, współczesnych reżyserów światowego kina, Petera Jacksona, do nakręcenia kolejnego remake’u. Twórca, który rzucił świat na kolana genialną trylogią „Władcy Pierścieni”, chciał tym filmem oddać hołd realizatorom pierwotnego obrazu, który jak sam wielokrotnie podkreślał, na zawsze odmienił jego życie i był głównym impulsem do rozpoczęcia kariery reżyserskiej. Pierwszy raz oryginalną wersję tego obrazu Peter Jackson ujrzał w telewizji, kiedy miał zaledwie osiem lat. Zrobiła ona na nim tak ogromne wrażenie, iż niemal od razu postanowił zostać twórcą filmowym, a dokonał tego już cztery lata później, kiedy rozpoczął pracę nad realizacją własnej wersji tej klasycznej opowieści. Niestety nigdy jej nie ukończył, ale na tyle rozwinął swój kunszt, styl i wyobraźnię reżyserską, że bardzo szybko wspiął się na wyżyny profesjonalnej kariery. Pierwszy scenariusz do „King Konga” napisał już w 1996 roku, jednak nie został on zaakceptowany przez szefów Universala i jego realizacja została zepchnięta na dalszy plan (w tym samym czasie wytwórnia kręciła dwa inne filmy o podobnej tematyce – „Mighty Joe Young’a” i „Godzillę”). Reżyser nie tracąc czasu zajął się więc kolejnym projektem, a był to oczywiście „Władca Pierścieni” („The Lord of the Rings”). Praca nad tym filmem wykluczyła go na długie lata z możliwości zajęcia się swoim wymarzonym obrazem, jednak nigdy o nim nie zapomniał i jeszcze przed zakończeniem „Powrotu króla” rozpoczął on przygotowania do realizacji „King Konga”. Już na początku 2004 roku projekt ruszył pełną parą i dziecięce pragnienia twórcy zaczęły się spełniać. Chciał on stworzyć dzieło, które tak samo jak film Meriana C. Coopera na zawsze zmieni oblicze światowego kina i zachwyci widzów na całym świecie. Czy ta największa produkcja wszechczasów, która pochłonęła ponad 207 milionów dolarów, rzeczywiście jest wstanie dorównać oryginalnej wersji „King Konga”, przekonacie się w dalszej części tej recenzji.
Nowy Jork, lata trzydzieste minionego stulecia. Młoda aktorka wodewilowa Ann Darrow (Naomi Watts), podobnie jak większa część amerykańskiego społeczeństwa, jest pogrążona w biedzie Wielkiego Kryzysu i niemal całkowicie pozbawiona środków do życia. Na domiar złego zamknięty zostaje teatr, w którym występowała i tym samym możliwość znalezienia jakiejkolwiek pracy dla artystki jej pokroju graniczy z cudem. Pewnego dnia, snując się nowojorskimi ulicami, zostaje zauważona przez ekscentrycznego filmowca Carla Denhama (Jack Black), który proponuje jej rolę w swoim najnowszym obrazie. Nie widząc innych perspektyw na dalsze życie, wbrew własnym zasadom przyjmuje propozycję Carla. Podczas podróży na planowane miejsce kręcenia filmu, poznaje wybitnego dramaturga Jacka Driscolla, w którym z wzajemnością się zakochuje.
Na początku cała wyprawa przebiegała bardzo spokojnie i nikt nie spodziewał się mającego wkrótce nadejść niebezpieczeństwa. Pierwsze problemy zaczynają się w momencie, kiedy kapitan statku S.S. Venture, Englehorn (Thomas Kretschmann), otrzymuje wiadomość, że Carl Denham jest ścigany przez policję. Ostatecznie decyduje się zawrócić całą ekspedycję i w najbliższym porcie oddać go w ręce stróżów prawa. Niestety w trakcie drogi powrotnej wpływają w gęstą mgłę i wpadając na skały poważnie uszkadzają statek. Kiedy Englehorn i reszta jego załogi zajęta jest naprawianiem okrętu, Denham wykrada jedną z łodzi i z całą swoją ekipą schodzi na ląd. Kilka minut później zostają oni zaatakowani przez dzikie plemię zamieszkujące tamtejsze ziemie i od śmierci w ostatnim momencie ratuje ich załoga S.S. Venture. Po powrocie na statek już wszyscy bez wyjątków zostają zaangażowani w jego naprawę, aby jak najszybciej oddalić się od miejsca, w którym się znaleźli. Wykorzystując chwilę nieuwagi całej załogi, ludzie z plemienia potajemnie dostają się na statek, a następnie porywają Anne i składają ją w ofierze olbrzymiej bestii. W nadziei, że uda się ją jeszcze ocalić, z akcją ratunkową ruszają wszyscy członkowie ekspedycji, jednak realne szanse na jej odnalezienie są naprawę niewielkie, gdyż wyspa skrywa w sobie potworne tajemnice, które nienaruszone przetrwały miliony lat…
Gdy po raz pierwszy usłyszałem informację, że Peter Jackson zaczyna kręcić współczesną wersję „King Konga”, byłem troszeczkę rozczarowany. Po sukcesie „Władcy Pierścieni”, tak jak większość fanów twórczości tego artysty, spodziewałem się, że pójdzie on za ciosem i zajmie się realizacją „Hobbita”. Jego wybór był jednak inny. Naprawdę bałem się tego, co w swoim najnowszym dziele zaprezentuje Jackson, ale moje wszelkie wątpliwości co do jego klasy zniknęły w piątej minucie projekcji jego najnowszego dzieła. To, co wówczas zobaczyłem, wbiło mnie głęboko w kinowy fotel i trzymało nieruchomo przez ponad trzy godziny seansu.
Najpierw postaram się wam przedstawić, w czym tkwi geniusz tej produkcji. Raczej nie będzie jakimś wielkim odkryciem dla miłośnika współczesnego kina rozrywkowego to, że jeżeli ktoś dysponuje budżetem przekraczającym 200 milionów dolarów, to w filmie jest w stanie stworzyć wszystko, czego tylko sobie zażyczy. To, co ukazano we „Władcy Pierścieni”, chyba u każdego wzbudziło respekt, jednak gdy zobaczycie „King Konga”, to przekonacie się, czym naprawdę jest moc efektów specjalnych. Już pierwsze ujęcia w tym obrazie to istne dzieło sztuki. Nowy Jork, który ukazuje się naszym oczom, wygląda identycznie jak ten z czasów Wielkiego Kryzysu. Ze względu na to, iż miasto to od 1933 roku zupełnie zmieniło swój wygląd, ekipa Jacksona musiała je stworzyć w wirtualnym świecie od podstaw. Kilkunastu artystów i ekspertów od efektów specjalnych zjeździło niemalże całą Amerykę w poszukiwaniu zdjęć panoramy NY z tamtego okresu. Następnie zostały one porównane z cyfrowymi obrazami współczesnego miasta i usunięto z nich wszystkie budynki wzniesione po 1933 roku. Za pomocą najlepszych komputerów i programów graficznych niemal w 100% oddano panujący wówczas klimat. Widz oglądając ten film ma wrażenie, że cofnął się w czasie, gdyż cała oprawa wizualna wygląda jakby była wycięta z obrazu nakręconego prawie 80 lat temu. Nad procesem „budowy” NY z lat trzydziestych minionego stulecia pracowało ponad rok 450 ludzi . W wirtualnym świecie stworzyli oni: na Manhattanie 57 468 unikalnych budynków, do tego 32 839 budynków w Queens, na Brooklynie i New Jersey i 51 budynków „grających” w filmie – łącznie 90 tys. 358 budynków pokrywających obszar rozciągający się na obszarze 26 mil.
Następnym krokiem realizacji „King Konga” było stworzenie również nieistniejącej w rzeczywistości Wyspy Czaszek. Prace nad wizualną formą tego miejsca wystartowały jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć do tego obrazu. Pomimo iż Nowa Zelandia uchodziła za idealne miejsce do tego, aby nakręcić tam najważniejsze ujęcia z udziałem Konga i wymarłych milionów lat temu dinozaurów, to jednak wykreowanie odpowiedniego klimatu, który wiarygodnie oddawałby atmosferę nieskażonej ingerencją ludzi wyspy, podobnie jak NY z 1933 roku, wymagał stworzenia jej od podstaw w wirtualnym świecie. Głównym celem, jaki przyświecał Jacksonowi było to, aby obraz wyspy wyglądał identycznie, jak ten ukazany przez Meriana C. Coopera. Dysponując tak ogromnym budżetem i sztabem najlepszych profesjonalistów na świecie, Peter Jackson stworzył coś, o czym marzy każdy filmowiec zajmujący się podobną tematyką – idealny świat, który umarł miliony lat temu. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem. Przypominająca piekielną dżunglę wyspa, z unikalną roślinnością, przepaściami i urwiskami skalnymi, którą zamieszkującą zabójcze zwierzęta i gady to prawdziwe dzieło sztuki. Do jej stworzenia użyto 53 miniaturowych modeli buszu, do których wykorzystano 104 tys. sztucznych liści; ponad 3 tys. lateksowych winorośli; 25 tys. żywych miniaturowych roślin; 120 miniaturowych drzew oraz całe systemy korzeni, mchów i innej roślinności. Choć te statystyki są naprawdę imponujące, to od razu powiem, że to nie dżungla, a jej mieszkańcy zrobili na mnie największe wrażenie…
Tak ogromy trud w proces tworzenia Nowego Jorku z okresu Wielkiego Kryzysu i tajemniczej wyspy sprzed milionów lat, Jackson włożył przede wszystkim dlatego, aby jego najważniejszy bohater mógł godnie zaprezentować się światu – mowa tu oczywiście o Kongu. Zanim zdecydowano się na to, iż Kong będzie postacią całkowicie wygenerowaną komputerowo, scenarzyści mieli kilka innych wizji na jego temat. Ostatecznie jednak zdecydowano się na ponowny angaż Andy’ego Serkisa, a następnie rozwijając stworzoną przy pracy nad „Władcą Pierścieni” technikę wychwytywania ruchu (tzw. mo-cap), twórcy tego filmu uzyskali efekty tak przełomowe, jak te wykreowane przez braci Wachowskich w „Matrix”. Artysta ten już w roli Golluma udowodnił, że jest świetnym aktorem, mogącym stworzyć z reżyserskiej wizji magiczną postać. Podczas przygotowań do roli Serkis postanowił skorzystać z wizerunku Quasimodo, który jest oczywiście bohaterem „Dzwonnika Notre Dame” i dodatkowo wzbogacił ją o typowe zachowanie dla goryli. Przed rozpoczęciem pracy na planie, aktor przeczytał wiele książek poświęconych zachowaniu tych zwierząt, regularnie odwiedzał Londyńskie Zoo, a także zafundował sobie podróż do Rwandy, gdzie przez długi czas obserwował zachowania żyjących na wolności przedstawicieli tego gatunku. Jego zaangażowanie w ten projekt opłaciło się wszystkim. Kreacja Konga jest jednym z największych osiągnięć nowoczesnej techniki komputerowej. Jego mimika, zachowanie, wyrażanie uczuć… Tego po prostu nie da się opisać, to koniecznie trzeba zobaczyć! Sceny z udziałem tego gigantycznego bohatera poruszą każdego, nawet najbardziej wybrednego widza.
Podsumowując to niezwykłe dzieło, nie mogę ochłonąć z zachwytu nad jego doskonałością. Gdy przystąpiłem do pracy nad tą recenzją, nie czytałem ani jednego komentarza do tego obrazu, ani też nie zapoznałem się z żadną recenzją na jego temat. Nie chciałem przez to podświadomie ulec wrażeniom kogoś innego – zarówno tym pozytywnym, jak i negatywnym. Chciałem go wam nakreślić jak najbardziej wiarygodnie nie ulegając większym emocjom i wpływom innych osób. Jest to doprawdy niezwykle trudne po takim seansie, gdzie od początku do końca w każdej części ciała odczuwa się zachwyt nad ukazaną historią. W moich oczach jest to najlepszy obraz, jaki zagościł na dużych ekranach w 2005 roku. Myślę, że przewyższa takie superprodukcje, jak „Wojna Światów”, „Batman – Początek”, czy chociażby trzecia odsłona „Gwiezdnych Wojen – Zemsta Sithów”.
Niestety jednak nawet w przypadku „King Konga” nie mogę postawić kompletu gwiazdek, gdyż film ten pomimo całej swojej świetności, nie uniknął kilku potknięć. Kręcąc „Powrót Króla” Peter Jackson nie tylko innym twórcom, ale i sam sobie zawiesił „poprzeczkę idealności” bardzo, bardzo wysoko i samo zatrudnienie najlepszych specjalistów od efektów specjalnych, wykorzystanie bardziej zaawansowanej technologii i powiększenie budżetu swojego najnowszego dzieła, nie uchroniło go od pewnych wpadek. Największym błędem reżysera było bez wątpienia przekoloryzowanie kilku scen. Wizualnie robią one naprawdę piorunujące wrażenie, ale dla osób logicznie myślących cudowna ucieczka przed stadem rozpędzonych dinozaurów, czy chociażby kapitalna walka trzech tyranozaurów z Kongiem, gdy ten w jednej łapie trzyma Ann, jest grubo przesadzona. Sama walka czy ucieczka jest niesamowita, ale patrząc na nie z realnej strony… Pozostawiam to bez komentarza. Dwa niewielkie (w zasadzie niezauważalne dla widza interesującego się kinem tylko z doskoku) potknięcia można też dostrzec na linii muzycznej i podczas pracy kamerą. Sama muzyka jest wspaniała, i co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości, wszak jej twórcą jest sam James Newton Howard, artysta wielokrotnie nagradzany za swoje osiągnięcia w innych obrazach. Z mojego punktu widzenia, muzyce w „King Kongu” zarzucam tylko to, że kilkakrotnie rozjeżdża się ona z obrazem. Jak już wspominałem, jest to prawie niezauważalne, jednak wytrawny widz zwróci na to uwagę. Jeżeli chodzi o pracę kamery, w co najmniej w dwóch scenach sprawia ona wrażenie chaotycznej. Prawdopodobnie podyktowane jest to potrzebą zatarcia drobnych niedociągnięć efektów komputerowych, ale mogę się mylić, wszak ekspertem nie jestem. Te trzy małe niuanse w żaden sposób nie psują jednak arcyciekawego widowiska, jakie zgotował nam Peter Jackson i w sumie od całości muszę odjąć tylko jeden punkcik (w zasadzie powinienem odjąć pół, ale niestety nie mam takiej możliwości). Ogólnie obraz robi naprawdę wspaniałe wrażenie. Próba wymienienia tu wszystkich jego atutów jest w zasadzie niemożliwa. Po prostu każdy musi osobiście przekonać się o jego świetności. Na mnie największe wrażenie zrobiły niesamowite efekty specjalne, cudowne zdjęcia, doskonałe aktorstwo, klimat i atmosfera. Jest to film, który koniecznie trzeba zobaczyć. Jak sam tytuł wskazuje, Kong jest naprawdę Królem! Gorąco polecam.
Ocena: 9/10
Tytuł oryginalny: King Kong
Reżyseria: Peter Jackson
Scenariusz: Fran Walsh, Peter Jackson, Philippa Boyens
Zdjęcia: Andrew Lesnie
Muzyka: James Newton Howard, Mel Wesson
Produkcja: USA/Nowa Zelandia
Gatunek: Przygodowy
Data premiery (Świat): 13.12.2005
Data premiery (Polska): 14.12.2005
Czas trwania: 188 minut
Obsada: Naomi Watts, Adrien Brody, Jack Black, Andy Serkis