Upiór w operze / Phantom of the Opera, The (2004)

Tytuł „Upiór w Operze” po raz pierwszy światło dzienne ujrzał w 1911 roku jako powieść, napisana przez bardzo popularnego w tamtych czasach pisarza, Gastona Leroux. W tej chwili jest ona zaliczana do grona największych dzieł literatury na świecie. Obecnie niezmiernie trudno byłoby wymieniać tytuły wszystkich produkcji filmowych i teatralnych inspirowanych tą niesamowitą historią. Szacuje się, że liczne ekranizacje i przedstawienia oparte właśnie na książce Leroux zarobiły minimum 3,2 miliarda dolarów. Jej niesamowitość i ponadczasowość sprawia, że cieszy się niesłabnącą popularnością, pomimo upływu ponad stu lat od premiery. Kiedy 1986 roku na londyńskim West Endzie wystawiono po raz pierwszy „Upiora w operze”, cały świat oszalał na jego punkcie. Grany później w wielu krajach zgromadził ponad 80 milionów widzów, w każdej kategorii wiekowej. Obsypany gradem nagród, zbierający wspaniałe recenzje krytyków i widowni Upiór stał się najbardziej znanym musicalem na świecie. W 1988 roku wystawiono go też za oceanem, na scenie Broadway’u i obok słynnych „Kotów”, był on najdłużej granym musicalem wszechczasów.
Do tak ogromnego sukcesu „Upiora w operze” bez wątpienia przyczyniła się fantastyczna ścieżka dźwiękowa, która jest znakiem rozpoznawczym tego dzieła. Oryginalne wykonanie sławnego utworu „The Phantom of the Opera” przez Michaela Crawford’a i Sarah Brightman (jedna z moich ulubionych wokalistek, której głosu mógłbym słuchać w nieskończoność) stało się najpopularniejszym soundtrackiem w historii teatru i rozeszło się w kilkudziesięciu milionach egzemplarzy.
Tak ogromna i niesłabnąca z czasem popularność tego tytułu skłoniła w końcu filmowców do tego, aby ponownie przenieść na duże ekrany dramatyczne losy trójki bohaterów. Pierwotnie najnowsza ekranizacja tej powieści miała powstać w 1990 roku, lecz niespodziewany rozpad małżeństwa pomiędzy Andrew Lloydem Webberem i Sarah Brightman zniweczył te zamiary. Po tym incydencie nikt długo nie chciał się podjąć prac nad nową wersją tego słynnego dzieła, ponieważ trudno było sprostać wymaganiom, jakie stawiano przed filmowcami i aktorami mającymi zagrać główne role w tym obrazie (nikt nie chciał nawet próbować dorównać głosem pani Brightman, która po zawodzie miłosnym definitywnie powiedziała, że w wersji kinowej „Upiora w operze” nigdy nie wystąpi). Prace nad filmem stanęły w martwym punkcie. Praktycznie wszystkie osoby zaangażowane w 1990 roku do pracy nad tym obrazem zapomniały już o tym projekcie i gdyby nie wytrwałość Andrew Lloyda Webbera, dla którego ekranizacja tej sztuki miała być uwieńczeniem wspaniałej twórczości, pewnie nigdy (a przynajmniej niezbyt szybko) nie dane byłoby nam podziwiać tej wspaniałej historii. Kiedy zainteresowanie tym projektem wykazał znakomity reżyser, Joel Schumacher, twórca między innymi takich obrazów jak Kraina Tygrysów (Tigerland), Osiem milimetrów (8 MM), Czas zabijania (Time to Kill, A), czy Klient (Client, The), prace nad filmem ruszyły znowu do przodu. Ponownie przystąpiono do castingów, zaczęto zatrudniać kolejne osoby odpowiedzialne za scenografię, kostiumy i muzykę. Zamierzenie obu artystów było jedno: „Stworzyć obraz tak wspaniały, aby idealnie podkreślił geniusz opowieści Gastona Leroux”. Czy jednak sprostali oni temu niebywałemu wyzwaniu, przekonajcie się czytając tę recenzję do końca.
Paryż, lata siedemdziesiąte XIX-ego wieku. Młodziutka chórzysta Christine (Emmy Rosum) po śmierci ojca zostaje przygarnięta przez nauczycielkę baletu Madame Giry i podejmuje pracę w Operze Paryskiej. Jednak to nie Madame Giry jest jej prawdziwym nauczycielem i mentorem. Christine potajemnie bierze lekcje śpiewu u tajemniczej i zagadkowej postaci, która w jej mniemaniu jest „Aniołem muzyki” zesłanym jej przez zmarłego ojca. Nikt nie zna sekretu samotnej dziewczyny, nikt po za jej opiekunką, która wie, że tak uwielbiany przez Christine „Anioł muzyki” jest Upiorem nawiedzającym podziemia opery. Kiedy wybucha konflikt pomiędzy zmanierowaną divą Carlottą (Minnie Driver) i resztą artystów, w samym środku przygotowań do wystawienia kolejnej sztuki, Christine musi ją zastąpić. To była magiczna noc… Zarówno publiczność, jak i nowi właściciele Opery Paryskiej, Gilles André i Richard Firmin (Simon Callow, Ciaran Hinds) byli zachwyceni głosem młodziutkiej chórzystki. Również sam Upiór zachwycił się wspaniałym występem swojej podopiecznej i od tej pory postanowił wylansować ją na główną divę „jego” opery. Od tej chwili pomiędzy Christine i Upiorem rodzi się niesamowita więź, opleciona miłością do muzyki. Jednak w tym samym czasie pojawia się jeszcze jedna postać w życiu młodej gwiazdy, a jest nią nowy patron teatru, wicehrabia Raoul de Chagny (Patrick Wilson), który był jej pierwszą miłością. Rozerwana pomiędzy Upiorem, któremu zawdzięcza swój głos i talent, a wspaniałym i majętnym Raoulem, Christine musi dokonać wyboru, jaką drogę w życiu wybrać. Czy może odrzucić kogoś, komu zawdzięcza wszystko? Jak ma odpowiedzieć na wołanie serca, które ponownie mocniej zabiło widząc po wielu latach osobę, o której śniła tyle nocy będąc dzieckiem? Targana sprzecznymi uczuciami, Christine musi położyć na szalę miłość, przeciwko szacunkowi i wdzięczności. Cokolwiek nie zrobi, i tak stanie nad punktem, z którego nie ma odwrotu…
Kiedy wybierałem się na ten obraz do kina, muszę przyznać, że traktowałem to jako swojego rodzaju karę za ciągłe wybieranie repertuaru kinowego tylko i wyłącznie dla siebie. Chciałem tym krokiem wynagrodzić mojej ukochanej wszystkie „Gwiezdne wojny”, „Matrix’y” i inne tego typu rzeczy, zabierając ją w końcu na film o miłości. I cóż, po skończonym seansie po raz pierwszy od dłuższego czasu wyszliśmy z sali kinowej zachwyceni oboje. Jak widać miałem szczęście i moja kara okazała się nagrodą, która pozwoliła mi na nowo odnaleźć w sobie zagubioną pasję do musicalu. Czar zachwytu nad „Upiorem w operze” dotknął też mojej skromnej osoby i sprawił, że zacząłem w kinematografii postrzegać zupełnie inne wartości, niż do tej pory.
No, ale już wystarczy tego rachunku sumienia, bo pewnie każdy chciałby poznać moje argumenty, dlaczego ten obraz jest aż tak doskonały. Zacznijmy, więc od samego początku…
Po pierwsze, każdy przed seansem tego obrazu musi sobie spróbować odpowiedzieć na jedno bardzo ważne pytanie: Czym tak naprawdę możne nas, współczesnych, zaskoczyć coś napisane prawie sto lat temu? W zasadzie wszystkim, tylko trzeba umieć wydobyć z tego obrazu te elementy, które są ponadczasowe i które się nie zmienią nigdy. Przede wszystkim chodzi tu o nasze podejście do „inności”. Jak często ludzka niedoskonałość w postaci wyglądu, wagi czy wzrostu sprawia, że człowiek jest nieszczęśliwy? Myślę, że tak jak przed stu laty, prawie zawsze. Ktoś niepasujący do idealnej formy, często kreowanej przez uznawane za współczesne Biblie kolorowe brukowce, musi liczyć się z ciągłym szykanowaniem ze strony otoczenia. Niechęć, jaka powstaje do takiej osoby, sprawia, że wszystkie jego ukryte wartości przestają mieć jakiekolwiek znaczenie dla świata. Przygnębiony, ukrywający się przed oczami swoich oprawców po najgłębszych zakamarkach „idealnego” świata, człowiek staje się w końcu filmowym Upiorem. Jego „inność” nie pozwala mu żyć godnie, na równi z resztą społeczeństwa. Tę „inność” wspaniale udało się wychwycić Schumacherowi w swoim najnowszym dziele. Ukazanie Upiora jako postaci dramatycznej, swojego rodzaju ofiary, sprawia, że widz nie odbiera go negatywnie, wręcz przeciwnie, żałuje go, obdarza współczuciem i przywiązuje się do jego osoby. Przedstawienie w ten sposób bohatera, który do tej pory wzbudzał raczej w ludziach odrazę, stawia go niemal na równi z postaciami znanymi całemu światu z baśni takich jak „Dzwonnik z Notre Dame” oraz „Piękna i Bestia”. Sceneria, jaką stworzono w tym obrazie nie odbiega zresztą od tej, którą niejednokrotnie serwuje się nam w przepięknych ekranizacjach starych baśni i legend. Osoby, które były odpowiedzialne za stworzenie odpowiedniej wizualizacji Paryża w XIX wieku oraz wiernego odtworzenia wnętrz Opery Paryskiej w tamtym czasie, stanęły naprawdę na wysokości zadania. Tak wspaniałą oprawę plastyczną całości obrazu widziałem naprawdę rzadko (no może po za „Władcą Pierścieni”). Warto podkreślić, że w dbałości o szczegóły, sławny scenograf Anthony Pratt, który był nominowany do Oskara za pracę nad „Nadzieją i chwałą” oraz do nagrody Emmy za wspaniały serial „Kompania braci”, zwiedził pół świata w celu zlustrowania obrazów najważniejszych malarzy XIX-sto wiecznej Europy – Johna Singere Sergeanta, Caillebotte’a i Degasa. Jak zawsze jego profesjonalizm widoczny jest na każdym kroku, od przepięknego odwzorowania starej Opery Paryskiej, jej sceny, kulis i podziemi, aż po sam jej dach, gdzie rozgrywa się jedna z najwspanialszych scen w tym filmie, w której następuje symboliczna przemiana Upiora z „Anioła muzyki” w „Anioła zemsty”. Na potrzeby tego obrazy uszyto ponad 300 kostiumów, a przerobiono prawie 2000 innych, które wypożyczono z magazynów rozmieszczonych w całej Europie. Aby jak najdokładniej odtworzyć realia tamtych czasów, wybudowano replikę oryginalnej Opéra Populaire. Następnie zatrudniono wielu wspaniałych malarzy, rzeźbiarzy i stylistów, którzy wiernie mieli odtworzyć jej zewnętrzny i wewnętrzny wystrój. Jednak największe wrażenie na mnie zrobiła wspaniała replika symbolicznego żyrandola, który wieńczył kopułę teatru i który w kulminacyjnej części filmu spada na wypełnioną po brzegi widownię, wywołując olbrzymi pożar. „Podstawowa wersja żyrandola ma ponad 5 metrów długości, 4 szerokości, waży 2,2 tony, a jej wartość szacuje się na 1,3 miliona funtów. Całość zdobi 20000 kryształowych wisiorków, wykonanych według wzoru Svarowskiego… Ogólnie całkowity bilans wykonania dekoracji zamknął się w następujących liczbach: 73 tony stali, 15000 litrów farby, ponad 150 kilometrów drewna i 80 kilometrów rusztowań”. Myślę, że do tych statystyk nie trzeba dodawać nic więcej…
Kiedy już uporano się z dekoracjami i wystrojem repliki opery, obaj panowie, Andrew Lloyd Webber i Joel Schumacher zabrali się za zbieranie obsady. Wiedzieli, że sama oprawa plastyczna, genialna muzyka i popularność tytułu nie oznacza jeszcze końcowego sukcesu. Wieść o tym, iż dwóch tak znanych i uznawanych ludzi spotkało się przy pracy nad wspólnym dziełem błyskawicznie obiegła świat. Zainteresowani rolami męskimi, bardzo szybko zgłosili Antonio Banderas i John Travolta, natomiast na kandydatki do roli Chrisine szykowały się między innymi Keira Knightley, Charlotte Chuch, Anne Hathaway i Katie Holmes. Jednak wszystkie spekulacje prasowe i sensacje na temat ewentualnej obsady bardzo szybko zostały stłumione przez samego Schumachera, który od razu podkreślił, że szuka aktorów młodych i utalentowanych, którzy nie tylko potrafią dobrze grać, ale i pięknie śpiewać. Ostatecznie po wielu przesłuchaniach zarówno Schumacher i Lloyd postanowili, że w roli Upiora zatrudnią Gerarda Butlera, ze względu na to, iż swoją osobą potrafi wzbudzić w widzu jednocześnie strach i miłość. Posiadał on odpowiednią charyzmę i rockową barwę głosu, tak potrzebną do uwspółcześnienia granej przez niego postaci Upiora. Do roli Raoula de Chagny Lloyd zdecydował się zatrudnić gwiazdę broadwayowskich parkietów, Patricka Wilsona. Jak podkreślał sam artysta, Wilson był dla niego pewniakiem w roli Raoula i dlatego akurat z obsadą tej roli nie miał większego problemu. Ostatnią niewiadomą do samego końca pozostawało obsadzenie roli Christine. Tutaj nie mogło być mowy o żadnej aktorce, która swoim wyglądem czy zachowaniem mogłaby wzbudzać jakiekolwiek kontrowersje. Szukano tutaj młodziutkiej, o nieskazitelnej urodzie, skromnej aktorki, której głos mógłby wypełnić pustkę po rozstaniu się z tą rolą w 1990 roku Sarah Brightman. Jednak nieoceniony talent Schumachera w wyszukiwaniu młodych aktorów nie zawiódł też i w tym konkretnym przypadku. Po wielu przesłuchaniach i castingach, w końcu zdecydował się on na zatrudnienie w tej roli zaledwie szesnastoletniej w tym czasie Emmy Rossum. Po za tym, że znakomicie zaprezentowała się w oskarowym obrazie „Rzeka tajemnic” u boku Seana Penna, jako zamordowana córka granego przez niego bohatera, to jeszcze kształciła się w Metropolitan Opera od siódmego roku życia. O innym wyborze nie mogło być mowy.
Ostatni problem do rozwiązania już w całości spoczął na barkach Andrew Lloyd Webbera. Chodzi tu oczywiście o muzykę. Nikt nie miał wątpliwości, że aby obraz ten dotarł do szerokiego grona publiczności, musi ona połączyć w sobie najlepsze elementy z muzyki klasycznej i rockowej. Nie na darmo obsadzając role poszczególnych bohaterów, zwracano uwagę na ich barwę głosu, która musiała sprostać wyzwaniu połączenia tak różnych gatunków muzyki. Jednak geniusz pana Lloyda nie pozostawia żadnych złudzeń. Soundtrack z tego filmu to jedno z największych osiągnięć muzycznych. Naprawdę trudno jest mi wyrazić uczucie, kiedy po raz pierwszy w ciemnym kinie usłyszałem motyw przewodni tego obrazu, gdzie aktorzy skąpani w gotyckim wystroju podziemi Opery Paryskiej wspólnie śpiewają utwór „The Phantom of the Opera”. Po prostu magia, piękno w każdym calu – nic dodać, nic ująć. Zresztą nie tylko tyczy się to tego jednego utworu. Ogólnie cała ścieżka dźwiękowa robi olbrzymie wrażenie. Biorąc pod uwagę fakt, że na co dzień słucham muzyki elektronicznej, a mimo to zostałem porażony pięknem opery, w tym przypadku świadczy to tylko i wyłącznie o niesamowitej sile przekazu muzyki skomponowanej przez pana Lloyda.
Podsumowując całość tego niezwykłego obrazu, jestem naprawdę nim zachwycony. Jak już wspominałem na początku tej recenzji, nigdy bym nie przepuszczał, że film z tego gatunku zrobi na mnie tak ogromne wrażenie. Wspaniały klimat, niesamowita oprawa graficzna, idealne odzwierciedlenie XIX-wiecznej atmosfery Paryża, znakomita gra aktorów i genialna muzyka poruszy nawet najbardziej wybrednego widza. Nie mam do tego filmu żadnych zastrzeżeń, podobało mi się w nim praktycznie wszystko. Jedynie miejscami dłużyły mi się partie wokalne divy Carlotty i jej zmanierowane zachowanie, ale na ten mały szczegół można jakoś przymknąć oko i w pełni rozkoszować się tym obrazem. Polecam go wszystkim miłośnikom solidnie zrealizowanego kina, które w pełni zasługuje na miano wiekopomnego dzieła kinematografii.
Ocena: 9/10
Tytuł oryginalny: Phantom of the Opera, The
Reżyseria: Joel Schumacher
Scenariusz: Joel Schumacher, Andrew Lloyd Webber
Zdjęcia: John Mathieson
Muzyka: Andrew Lloyd Webber
Produkcja: USA , Wielka Brytania
Gatunek: Melodramat, Musical
Data premiery (świat): 04.12.2004
Data premiery 14.01.2005
Czas trwania: 143 minuty
Obsada: Gerard Butler, Emmy Rossum, Patrick Wilson, Miranda Richardson, Minnie Driver, Ciarán Hinds, Simon Callow, Victor McGuire, Jennifer Ellison