Kod nieśmiertelności / Source Code (2011)

Pytania związane ze śmiercią sprowadzają się tylko do jednego wspólnego mianownika – co dalej? Czy śmierć kończy wszystko, czy jest początkiem czegoś nowego, a może kontynuowaniem tego samego tylko na innej płaszczyźnie duchowej, w innej rzeczywistości. Spekulacje można ciągnąć bez końca, zahaczać o sens życia, istnienie ludzkiej duszy i nieśmiertelności naszych wspomnień. Przywołać można teorie reinkarnacji, śmierć kliniczną i związane z nią nikłe wspomnienia, ale i tak nie uzyskujemy jasnej odpowiedzi. Inne teorie? Jest ich setki, a każda opiera się na konkretnych wierzeniach i założeniach naukowych. I to właśnie jedno z założeń naukowych postanowił nam zaprezentować niezwykle intrygujący twórca Duncan Jones, który to po rewelacyjnym „Moon”, gdzie poruszył problem człowieczeństwa, tym razem rozpatruje postrzeganie przez nas rzeczywistości. Czym ona jest? Jak ją odbieramy i do czego w niej dążymy? Jak próbujemy się w niej odnaleźć i dostosować do tego, co w niej zastajemy? Temat oczywiście wydaje się być całkowicie abstrakcyjny, ale wierzcie mi, że w trakcie seansu coś błyśnie w naszych głowach. A jak się do tego ustosunkujemy, zależeć będzie tylko od nas…
Budzisz się w pociągu, który zmierza… No właśnie gdzie? Dialog rozpoczyna kobieta siedząca przed tobą, jednak nie wiedzieć czemu, zwraca się do ciebie innym imieniem… Kim jest jakiś Sean? Być może tym, kogo twarz odbija się w oknie… Twarz, której ty nie rozpoznajesz, ale wszyscy inni wokół ciebie już tak… Co się dzieje? Czy jest to jakiś niezwykle realistyczny koszmar? A może umarłeś i obudziłeś się w ciele innej osoby? Zanim zdążysz głębiej zastanowić się nad tym, co się dzieje, pociąg eksploduje… Twój czas – osiem minut – właśnie się skończył, ale twoje życie trwa dalej, tylko w innej rzeczywistości, w rzeczywistości, która jest ci bliższa, ale której i tak do końca nie rozumiesz… Przynajmniej jeszcze nie…
I jak mniemam, wiele z tego, co napisałem powyżej, nikt nie rozumie… Czujecie się zagubieni, zmieszani, a to tylko recenzja. Wyobraźcie więc sobie, co musiało dziać się w głowie głównego bohatera tej zawiłej historii – Seana, czy jak kto woli, Coltera Stevensa. Dla niego nic nie było zrozumiałe, prócz tego, że ma 8 minut, aby znaleźć zamachowca, który najpierw wysadził pociąg, a później w centrum Chicago zamierzał zdetonować ładunek nuklearny. Działania, w jakie został wmieszany, umożliwił tajny projekt nazwany „Source code”. To dzięki tej technologii wojskowi mieli możliwość wysłania jednego ze swoich ludzi do ciała zmarłej osoby. Oczywiście miało to zapobiegać serii tragedii i znacznie szybszym wykrywaniu sprawców, jednak nie do końca działało to tak, jak założyli twórcy. Nieprzewidywalność zjawiska, jakie było naturalną reakcją łańcuchową po rozpoczęciu programu sprawiła, że „Source code” stał się czymś więcej niż tylko programem. Łamiąc naturalne prawa fizyki naukowcy, rozpoczęli coś, czego ostatecznie sami nie będą w stanie zrozumieć, ale konsekwencje poniesie tylko jeden człowiek – Colter Stevens. Zostaje on zamknięty w pętli czasu i nieustannie musi próbować rozwiązać to samo zadanie, na które ma osiem minut. Ilość minut to oczywiście nie jego wybór, a nawet nie jest to wybór twórców programu – to czas aktywności mózgu po śmierci. Choć zdaję sobie sprawę, że brzmi to wszystko co najmniej dziwnie, to w trakcie seansu z pewnością wszystko ułoży się w wam w spójną całość. Klarowność w przedstawianych nam kolejnych faktów sprawia, że niemal każdy widz obdarzony odrobiną inteligencji, będzie w stanie wszystko połapać w miarę sensowną całość. A „w miarę sensowną” piszę specjalnie, gdyż to już tylko od was zależy, czy przyjmiecie ukazane na ekranie wydarzenia jako ciekawostkę naukową czy zwykłą bzdurę…
W roli Coltera Stevensa/Seana zobaczymy Jake’a Gyllenhaala. To, że jest on bardzo dobrym aktorem, chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Z łatwością udowadnia to również w tym obrazie, gdzie niemal cały czas obserwujemy go w tej samej sytuacji, ale za każdym razem jego gra jest inna. Stany emocjonalne postaci, w którą się wciela, są niesamowicie zróżnicowane – od zagubienia i zdezorientowania, poprzez akcenty na całkowitym luzie (myślał, że jest to symulacja komputerowa, a sam zaraz się obudzi), kolejno etap zdesperowania i szału, aż po momenty zwątpienia i załamania. Wszystko to sprawia, że nieustannie jesteśmy z nim. Nic nam się nie dłuży, nic nie wygląda tak samo, choć tak naprawdę jest właśnie tym samym. Zresztą motyw rozwikłania całej zagadki jest tak skonstruowany, że cały film mógłby trwać nawet kilka dni – mniej więcej tyle, ile trwa dokładna inwigilacja ponad 300 pasażerów…
Kroku dotrzymują mu przede wszystkim dwie panie – Michelle Monaghan (kobieta w pociągu – Christina Warren) i Vera Farmiga (główna prowadząca programu „Source code”- Colleen Goodwin). Występ tej pierwszej ocenić można o tyle lepiej, że podobnie jak Jake Gyllenhaal musi nieustannie wykazywać się umiejętnymi zmianami nastroju, aby jej postać nie zaczęła nas irytować. Zresztą ogólnie aktorsko film ten jest odpowiednio dobrany, przez co wyjątkowo dobrze wpłynie to na odbiór końcowy tej interesującej historii.
Podobnie jak w przypadku „Moon”, nie można też nic zarzucić stronie technicznej. Podobać mogą się z pewnością zdjęcia Dona Burgessa, który musiał wykazać się niemałym kunsztem, aby oddać panujące w pociągu napięcie. Zresztą sam zawsze (o ile ich praca jest naprawdę dobra) jestem pełen podziwu dla filmowców, którzy umiejętnie potrafią skonstruować ujęcia w tak wąskich pomieszczeniach jak wagon pociągu, który jako plan zdjęciowy jest niesamowicie ograniczony. Tu natomiast ma się wrażenie ogromnej przestrzeni. Sean ciągle zagląda do innych pomieszczeń (toaleta, drugie piętro pociągu, pokój konduktorski, luk wentylacyjny) próbując rozwiązać zagadkę i uratować pasażerów przed zakusami szaleńca. Odpowiednio dobrano tu również muzykę i bardzo sprawnie poradzono sobie z montażem, co szczególnie ujawnia się w scenach kolizji pociągu. Nie można też narzekać na efekty specjalne, które choć wykonane za znacznie mniejsze pieniądze niż te znane nam z innych wielkich hollywoodzkich produkcji, z pewnością spodobają się miłośnikom scen wykonanych techniką CGI.
„Kod nieśmiertelności” to również film, który na myśl przynosi kilka innych podobnych tytułów, takich jak „12 małp”, „Raport mniejszości”, „Deja Vu”, a nawet „Strażnika czasu”, ale mimo wszystko jego oryginalność jest niezaprzeczalna. Oczywiście można marudzić, że już wcześniej ktoś próbował drążyć ten temat, jednak praca pana Duncana, posiada w sobie coś więcej niż tylko ciekawie opowiedzianą historię. Patrząc na nią poprzez pryzmat nieustannie rozwijającej się technologii takie filmy, jak ten nie są już tylko fikcją naukową, ale sugestią tego, co może naprawdę przynieść przyszłość. Spójne połączenie nauki i tego, co może ona dać nam w walce z największym współczesnym zagrożeniem, jakim jest terroryzm sprawia, że ekranowe wydarzenia są dla nas czymś więcej niż tylko filmem. Otwartość zakończenia uchyla przed nami drzwi wyobraźni, które w tej chwili prowadzą nas jeszcze tylko do pytań. Z czasem zaś może być zupełnie inaczej, to zakończenie może mieć inny sens, a u progu drzwi znajdziemy już tylko odpowiedzi…
Dzieło pana Duncana Jonesa to dowód na to, że „Moon” nie było przypadkiem. To twórca, który posiada „to coś”, czego wciąż brakuje wielu, nawet znacznie bardziej uznanym twórcom. „To coś” to wizja, to styl, który zwraca na siebie uwagę nowatorską konwencją i jasnością przekazu. Tego właśnie brakuje współczesnym produkcjom spod sztandaru sci-fi, dlatego tak ważni są twórcy pokroju Duncana Jonesa. W „Kodzie nieśmiertelności” może troszeczkę przeszkadzać wątek romantyczny, ale i on ostatecznie ustąpi miejsca zachwytom, które oficjalnie oddać trzeba tej historii. Być może do doskonałości jeszcze troszkę zabrakło, ale jej widmo jest coraz bliżej…
Ocena: 9/10
Kod nieśmiertelności – Source Code (2011)
Produkcja: Francja, USA
Gatunek: Dramat, Thriller, Sci-Fi
Data premiery: 6 maja 2011 (Polska), 11 marca 2011 (Świat)
Reżyseria: Duncan Jones
Scenariusz: Ben Ripley
Zdjęcia: Don Burgess
Muzyka: Chris Bacon
Od lat: 15
Czas trwania: 93
Obsada:
Jake Gyllenhaal – Colter Stevens
Michelle Monaghan – Christina Warren
Vera Farmiga – Colleen Goodwin
Jeffrey Wright – Dr. Rutledge
Michael Arden – Derek Frost
Cas Anvar – Hazmi
Russell Peters – Max Denoff