Sucker Punch (2011)

Każdy z nas ma swoje grzechy,… a wszystko przez niedoskonałość, która stanowi sporą część człowieka. Ale kurde, w końcu to, co powszechnie uznawane jest za złe, z reguły stanowi tę najfajniejszą stronę naszego życia! Jako wielki miłośnik sztuki filmowej i ja mam swoje grzeszki, z którymi do tej pory afiszować się nie chciałem… A grzeszki te, to po prostu filmy całkowicie zmiażdżone przez krytykę, a kochane przez zwykłego człeka, w tym również przeze mnie. Bez fabuły, często pozbawione większego sensu, z fatalnym aktorstwem i tandetnymi dialogami – tak zwana sztuka dla sztuki, lub czego bardzo nie lubię, rozrywka dla półgłówków. Ok, może się narażę, może i ta recenzja zostanie zrównana z ziemią przez „znawców kinematografii”, ale wiecie co, mam to gdzieś! Ta spowiedź nie jest formą przyznania się do złego gustu, czy fetyszu na punkcie tandety, to najzwyczajniejsza próba udowodnienia tego, że człowiek czasami potrzebuje czegoś, co doskonale go „odmóżdży”. Taki właśnie jest „SuckerPunch”, najnowszy film w dorobku Zacka Snydera, który najdelikatniej rzecz ujmując, został spłukany przez krytykę w publicznej toalecie… Nom, tak jakby oni się znali. Panowie i… panowie zapinajcie pasy, bo zaraz odlatujemy!
W wielkim skrócie, zdań kilka o fabule (o ile w tym przypadku można mówić o czymś takim). Po śmierci matki młoda dziewczyna zostaje umieszczona przez ojczyma w zakładzie psychiatrycznym. Opiekun chcąc położyć łapę na całym majątku dziedziczki, musi szybko pozbawić ją poczytalności, najlepiej poprzez lobotomię. Wyrok zapadł. Egzekucja za 5 dni. Możliwe odroczenie – świat fantazji wykreowany przez ofiarę…
Oooo, sam się dziwię, że opis zajął mi aż tyle. Ale przecież nie o to tu chodzi. Bo przecież to Zack Snyder, mistrz filmowego mainstreamu, Bóg slow motion i jednocześnie kreator najpiękniejszych sekwencji akcji. Idąc na jego film do kina nie oczekuję mądrości Bergmana, tajemniczości Hitchcocka, czy maksymalnego zakręcenia Lyncha. Tu szczęka ma pałętać się po ziemi widząc plastyczną doskonałość każdego kadru zamkniętą w idealnej filtracji obrazu, w lekkiej, choć chłodnej barwie, z wygaszonymi krawędziami i wąskim polem widzenia, ukazującym tylko plan centralny. I oto kochani mamy scenę na dzień dobry – absolutny majstersztyk, życiowe osiągnięcie Zacka i chyba jedną z najlepszych w całej historii kinematografii! Pozbawiony dialogów prolog z pieszczącą zmysł słuchu muzyką Emily Browning „Sweet Dreams (Are Made of This)” (odpowiednio przerobiony (progressive rock) kultowy utwór Eurythmics) dosłownie pozbawił mnie oddechu. To trzeba zobaczyć samemu, tego dokładnie nie da się opisać. Cholera, można wiele zarzucić Snyderowi, ale dla tak sfilmowanych sekwencji w Hollywood już wkrótce powinni wystawić mu pomnik. Uprzedzę fakt, że później już tak pięknie nie będzie, ale co tam, później będzie znacznie bardziej widowiskowo, bo podkreślę to po raz kolejny, to Zack Snyder…
A jak to Zack Snyder, to akcja rwie z kopyta tratując widza natłokiem wszystkiego, co kochamy w wielkich widowiskach. Spektakularność niektórych scen jest nieopisywalna. Kiedy jeszcze zmysłowe ujęcia pozbawione są drugiego planu, a kamera skupia się na bohaterach i ich emocjach, tak już kreowane przez niego światy wyglądają jak żywcem wyrwane ze snu, w którym drugi plan żyje własnym życiem. Te światy nie muszą być realne, ba, nawet nie muszą posiadać znamion realności, ale ich malowniczość i ogrom szczegółów, niczym wampir krew, wysysają z widza ostatnią kroplę uwagi. Może nie jest tak pięknie jak u Camerona, czy nawet u Jacksona, ale mimo wszystko jest genialnie i tu też temat się urywa. Ten reżyser ma swój styl, który wyróżnia go spośród wielu innych artystów epickim rozmachem, a dowód na to otrzymaliśmy już w „300”, „Watchmen – Strażnicy”, a także (nie wiem dlaczego większość recenzentów pomija ten tytuł) w „Legendach Sowiego Królestwa: Strażnicy Ga’Hoole”. Nie inaczej, a może przede wszystkim, jest też w „Sucker Punch”. Zróżnicowaniem, jakiego dopuścił się tutaj Snyder, można by obdarować co najmniej kilkanaście tytułów. A wędrówka ta wiedzie przez plenery I Wojny Światowej, tybetańskie świątynie, oblegane przez ludzi fortece orków i futurystyczne miasta ulokowane gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Jakby tego było mało, co pewien czas lądujemy w drugim (burdelu) lub pierwszym (szpital dla umysłowo chorych) wymiarze czasowym, gdzie nasze bohaterki kolejno są striptizerkami i pacjentkami. Każda z tych lokacji ma swoje charakterystyczne cechy, stąd o zagubieniu widza w tym wszystkim mowy nie ma. Być może Zack zbyt gwałtownie wprowadził w te światy widzów (widzimy kobietę tuż przed lobotomią, która nagle podrywa się z krzesła i krzyczy, że ma już dość tego przedstawienia – ok., tu się zgubiłem, ale już po minucie ogarnąłem temat), ale okres przejściowy mija szybko i w miarę bezboleśnie. A później już tylko, akcja i akcja i… akcja!
A akcja ta wspierana jest zajebistą muzyką! Używając słowa „zajebisty” w recenzowaniu filmu w kategorii wiekowej PG-13, może nie jest w porządku, za to inaczej określić tego, co usłyszałem w tym soundtracku zwyczajnie nie mogę. Do tej pory za absolutnego mistrza w tej dziedzinie uważałem Quentina Tarantino, ale teraz zdetronizował go Zack. Już cień geniuszu dał nam w „Watchmenach”, teraz podbił stawkę i to ze zdwojoną mocą. Sprawił, że muzyka w tym filmie jest szóstą walczącą bohaterką, ucieleśnił ją, dosłownie naszkicował nią kolejne kadry. Przy wizualnym rozmachu, takie kawałki jak Emily Browning – Sweet Dreams (Are Made of This), Björk – Army of Me (feat. Skunk Anansie), Emiliana Torrini – White Rabbit, Queen – I Want It All – We Will Rock You (feat. Armageddon aka Geddy), Skunk Anansie – Search and Destroy, Carla Azar – Tomorrow Never Knows, czy Yoav – Where Is My Mind (feat. Emily Browning) nabierają zupełnie innego wymiaru. Złośliwi twierdzą, że sztuczka polega na tym, że ogólnie Snyder nie nakręcił filmu tylko kilka teledysków, które połączone są ze sobą osobami głównych bohaterek. A ja się pytam w czym to przeszkadza? Przecież nie poszedłem do kina na dramatyczną rozprawkę o ludzkiej egzystencji, tylko na film po ramy wypełniony wybuchową akcją! Czego ktoś nie zrozumiał oglądając zwiastuny? Czego nie zrozumiał czytając skrócone opisy jak wyglądał będzie cały projekt? Być może nie kłania się nam brak zrozumienia dla pracy twórcy, tylko czytanie i oglądanie ze zrozumieniem?
Powiecie, że bronię reżysera i staram się z niego zrobić jakąś ofiarę miecza-pióra złych krytyków. Nie, „Sucker Punch” na wielu płaszczyznach jest filmem fatalnym i otwarcie o tym zaraz napiszę. Niemniej jednak staram się wam wytłumaczyć dlaczego akurat tylko mnie stać na obiektywizm w ocenie jego pracy i skąd się to u mnie wzięło. Po pierwsze, do kina wybrałem się nastawiony sceptycznie, myśląc, że Snyder zawiódł tam (w końcu dziesiątki niepochlebnych recenzji pokrótce czytałem), gdzie zawieść nie miał prawa, czyli w scenach akcji. Bzdura – akcja jest i jest naprawdę mocna. Po drugie, nastawiłem się na całkowity bełkot, zrozumiały tylko przez samego twórcę. Kolejna bzdura – całość przedstawia się niezwykle klarownie i poza tym jednym nerwowym przeskokiem, o którym już wspomniałem, nic więcej zarzucić tu nie mogę. Po trzecie, w sumie najważniejsze, zdawałem sobie sprawę, że to może być koniec Snydera w Hollywood. I po raz kolejny bzdura – ta cała nagonka dała mu kolejny angaż przy olbrzymiej produkcji, czyli przy „Supermenie”. Sami więc widzicie – racja ma dwa oblicza i tylko od was zależy, czy podzielicie zdanie krytyków, czy przyznacie się do niedoskonałości i z niekłamaną rozkoszą dopuścicie się grzechu wielbiącego ten tytuł…
A co faktycznie go boli? A boli aktorstwo i to strasznie. Poza świetną kreacją Oscara Isaaca, nikt nie zwraca na siebie większej uwagi (oczywiście grą, nie wyglądem). Pozostałe ważne postaci to piękne, skąpo odziane panny, o których marzy każdy facet. A że i przywalić potrafią i powyginać się na rurce i jeszcze mają takie wielgachne pistolety, że faja… (tego to już nie dokończę) przez cały seans. Świetnym skwitowaniem poziomu aktorskiego w tym obrazie jest dialog mój i kumpla: Kolega – „Stary, wszystko fajnie, ale te aktorki to jakby z drewna były wystrugane – mówię o aktorstwie.” Moja odpowiedź: – „Ej, kurde, a jak włączasz pornusa to też zwracasz uwagę na aktorstwo?”. – „No nie.” – „No i widzisz, tu jest tak samo – przyszliśmy zobaczyć efekty specjalne i tonę akcji, a nie podziwiać kunszt aktorski…” – „W sumie racja.”. Z dialogami jest podobnie. I czy wolicie je porównać do tych z filmów XXX, czy do latynoskich seriali, mnie nie robi to różnicy – one stają się tylko nikłym dodatkiem do ekranowych wydarzeń. Takie było założenie i wierzę w to poprzez najlepsza scenę w całym filmie (prolog), który dialogów nie miał żadnych, a przejdzie do historii.
Jak sami widzicie, „SuckerPunch” to film skierowany do konkretnej grupy odbiorców. Skonstruowany niczym gra, czy jak tam pismaki określili, teledysk, z pewnością nie spodoba się miłośnikom wybitnych opowieści, co roku walczących o Oscary. Jest to fajerwerk pełnym kadrem i niczego tu upiększać nie trzeba. Czytając komentarze typu: „gdyby może inny reżyser…”, „gdyby może ktoś inny napisał scenariusz…”, „gdyby udało się zatrudnić inne aktorki…”, odpowiedzieć mogę tylko w jeden sposób: „gdybym miał po kolana, to z pewnością… miałbym przepuklinę”. Bo przecież nigdy wszystkim nie dogodzi, a Zack po cichutku się cieszy, bo ten jego zrównany z ziemią film kosztował zaledwie $82 mln, a na koncie ma już $80 mln, (notowanie boxofficemojo z dnia 19.04.2011) wciąż czekając na premierę w wielu krajach. Ten bilans zysków wyraźnie odkrywa jeszcze jeden fakt, a jest nim ilość neofobów, którzy z miejsca zakładają, że jak ktoś „mądrzejszy” napisze o czymś źle, to faktycznie jest to złe. Powierzchowne traktowanie pewnych artystów (tu króluje Uwe Boll) i przedwczesne krytykowanie ich dzieł (czasami nawet przed seansem) wystawia smutne świadectwo człowieka XXI wieku, człowieka pozbawionego swojej własnej oceny. Choć ja z pewnością zostanę srodze oceniony po tej recenzji, to jednak czuję dużą wewnętrzną ulgę, że potrafię wyrazić o czymś swoje zdanie, nie sugerując się tysiącami głosów na „nie”. I tak kocham „Zmierzch tytanów”, „Tron”, „Miłość w rytmie rap”, „Żołnierzy kosmosu”, ostatnią część „Matrixa” i „Speed Racera”, a od 15 kwietnia 2011 roku, „SuckerPunch”. Wszyscy krytykowali i krytykują, a nie wiedzieć czemu dziś są to dzieła kultowe? Czy wyprzedziły one swoją epokę? Być może, ale rozwodził się nad tym nie będę. Ja w przypadku tych filmów liczyłem na świetną zabawę i za każdym razem ją otrzymywałem. Ze swojej strony polecam najnowszą pracę Zacka Snydera – prawdziwego wizjonera i mistrza, jeśli chodzi o poetyckie kreowanie.
Ocena: 8/10
Tytuł oryginalny: Sucker Punch
Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz: Zack Snyder, Steve Shibuya
Zdjęcia: Larry Fong
Muzyka: Tyler Bates, Marius de Vries
Produkcja: Kanada, USA
Gatunek: Fantasy, Thriller, Akcja
Data premiery (Świat): 24.03.2011
Data premiery (Polska): 25.03.2011
Czas trwania: 110 min
Obsada: Emily Browning, Abbie Cornish, Jena Malone, Vanessa Hudgens, Jamie Chung, Carla Gugino, Oscar Isaac, Scott Glenn