Sztandar chwały / Flags of Our Fathers (2006)

Choć od zakończenia II wojny światowej minęło przeszło 60 lat, zainteresowanie wydarzeniami z tamtego okresu wciąż elektryzuje opinię publiczną. Piętno, jakie zostało odciśnięte na psychice milionów ludzi nadal nie pozwala pogrzebać w archiwach pamięci tego, co działo się pomiędzy 1939-1945 rokiem. Pomimo tego, że Amerykanie stosunkowo późno przystąpili do walk, tematyka tego przedziału czasowego w tamtejszej kinematografii nieustannie cieszy się olbrzymią popularnością. Co roku na ekranach naszych kin goszczą kolejne filmy opowiadające historię żołnierzy, oddających życie za swoją ojczyznę. „Szeregowiec Ryan”, „Pearl Harbour”, „Cienka Czerwona Linia”, „Szyfry Wojny”, czy znakomity serial „Kompania Braci” to tylko nieliczne tytuły, które w minionej dekadzie eksploatowały temat bohaterskich walk stoczonych podczas II wojny światowej. Kolejnym głośnym dziełem miał być „Sztandar Chwały”, w reżyserii Clinta Eastwooda. Zdobywca Oskara za film „Za Wszelką Cenę” w 2005 roku, tym razem zmierzył się z historią bitwy o położoną na Pacyfiku, japońską wyspę Iwo Jima.
Wydarzenia, jakie miały miejsce podczas desantu amerykańskich marines na ten niewielki skrawek wulkanicznej ziemi, w historii USA zapisały się przede wszystkim pamiętnym zdjęciem, przedstawiającym czwórkę żołnierzy umieszczających na szczycie Suribachi amerykańską flagę. W niedługim czasie po opublikowaniu tego zdjęcia w prasie jego wymowa stała się symbolem zwycięstwa i patriotyzmu. Wielu znawców historii uważa, że tak naprawdę dzięki niemu Ameryka wygrała wojnę. Pogrążony w ogromnym kryzysie gospodarczym naród nie był w stanie prowadzić kampanii wojennej na dużą skalę i zapewnić sobie zwycięstwa. W 1944 roku kongres doszedł do wniosku, że bez wsparcia społeczeństwa nie ma szans w walce z japońskimi wojskami. Rząd wpadł więc na pomysł sprzedaży bonów, z których dochód miał być przeznaczony na produkcję i zakup broni oraz sprzętu militarnego. Promocją zbytu zajęli się bohaterowie spod Iwo Jimy…
Akcja filmu Clinta Eastwooda koncentruje się na losach trzech, z czwórki żołnierzy, którzy ustawiali flagę na wzgórzu Suribachi, Johnie Bradley’u, Rene Gagonie i Ira Hayesie. Po tym jak zdjęcie z nimi ukazało się w prasie, Amerykanie oszaleli na ich punkcie. Rząd postanowił wycofać ich z linii frontu i zaangażować w kampanię promującą sprzedaż bonów mających wspomóc państwo w finansowaniu działań wojennych. Pomimo tego, że dla świata stali się bohaterami i skupiła się na nich cała uwaga społeczeństwa, nie czuli oni zadowolenia. Rozbici psychicznie po tym co przeżyli na Iwo Jimie nie mogli pozbierać się w sobie. Nocne koszmary i poczucie winy, za śmierć kolegów wpędzają ich w coraz głębszą depresję w walce, z którą jedynym sojusznikiem staje się alkohol. Czy mimo wielu problemów osobistych ich akcja zakończy się sukcesem? Jak wiele czasu musi minąć, aby ponownie odzyskali spokój ducha? Czy w życiu jeszcze kiedykolwiek będą sobą?
Przyznacie, że te trzy pytania, którymi zakończyłem powyższe króciutkie streszczenie fabuły można byłoby podpiąć niemal do każdego filmu opowiadającego o wojnie. I tu jest cały pies pogrzebany… Najnowszy obraz pana Eastwooda nie wnosi sobą nic nowego do kinematografii. Jest po prostu kolejną wzniosłą opowieścią o amerykańskich chłopcach, którzy dzielnie walczyli na frontach całego świata. Nie wszyscy mogą się z tym zgodzić, zauważając spore znaczenie samej propagandy, jaką rząd karmił społeczeństwo, aby zyskać poparcie w wojnie. Setki kłamstw, wyolbrzymianie faktów, patetyczne mowy… Tak, ale to wszystko też już był i choć nie zawsze mogliśmy to zobaczyć w kinie batalistycznym to w wielu innych obrazach podobna tematyka miała miejsce. Że wspomnę tylko „Barwy Kampanii”, które choć nie opowiadają o działaniach na froncie to świetnie przedstawiają obłudną politykę rządku, który w machinalny sposób zasłania wojną wiele własnych spraw. Patrząc na konflikt w Afganistanie oraz Iraku i to, z czego się on zrodził, „Sztandar Chwały” jest obrazem bardzo na czasie. Pytanie jednak, czy świat pogrążany w coraz to nowszych konfliktach ma chęć dodatkowo obserwować wojnę w kinach? Okazuje się, że nie! Po tym jak światło dzienne ujrzały dokumenty odsłaniające prawdę o zamacha na World Trade Center, Amerykanie powiedzieli dość. W wielu stanach film ten został całkowicie zbojkotowany, co przełożyło się na olbrzymią klapę finansową. Inny czas, inne okoliczności? Raczej też nie. Według mnie obraz ten to drugie, obok „Eragona”, największe rozczarowanie ubiegłego roku.
Dzieło Clinta Eastwooda kuleje w niemal każdym elemencie filmowego rzemiosła. Doprawdy nie wiem, od czego zacząć krytykę, bo gdybym miał być szczery to musiałbym napisać książkę… Zważywszy na wartość dla każdego filmu, rozliczanie tej produkcji rozpocznę od scenariusza. Nie mam pojęcia jak to się stało, że ktoś taki jak Eastwood zdecydował się przenieść tak słaby skrypt na ekrany kin. Obok do cna wyeksploatowanych dialogów typu: „Mogliśmy walczyć dla kraju, ale ginęliśmy za przyjaciół. Za ludzi z przodu, za ludzi stojących obok…”. „Bohaterowie to coś, co stworzyliśmy, czego potrzebujemy…”, „Jeśli rzeczywiście chcemy złożyć hołd poległym powinniśmy pamiętać ich, takimi jacy byli…”, „Wojna to piekło, nie zrozumiesz jej dopóki jej nie przeżyjesz…”, znalazło się masę innych zupełnie absurdalnych elementów. Ot choćby fabuła, która się ma jeszcze gorzej od samego tekstu. Wszystkie wydarzenia poznajemy w ramach retrospekcji jednego z weteranów, dlatego kolejność poszczególnych akcji nie jest chronologiczna. To oczywiście można jeszcze zrozumieć, ale dlaczego w momencie rozpoczęcia konkretnego wątku, gdzieś około 25 minuty od razu dowiadujemy się kto z grupy przyjaciół biorących udział w walkach przeżył, a kto zginął?
Po scenie desantu na wyspę Iwo Jima, akcja przenosi się o kilka tygodni w przód, gdzie trójka bohaterów ustawiających na wzgórzu flagę wspomina poległych przyjaciół. W tym momencie dalszy seans dla mnie zupełnie stracił sens. Kiedy z powrotem wszystko przenosi się na front po prostu siedziałam i czekałem na to kiedy zginie ten, czy tamten żołnierz, a wszystko to bez większych emocji. I cóż z tego, że udało się uciec od przetartych schematów, skoro elementem zaskoczenia pozostawało tylko to kto w kolejnej scenie straci życie. Gdybym chciał być złośliwy to jeszcze w dobrych kilku zdaniach mógłbym się po pastwić nad scenariuszem, jednak nie chcąc was zanudzać przejdę do aktorstwa. Tu niestety ukojenia też nie znajdziecie. W rolę głównych postaci wcielają się Ryan Phillippe, Jesse Bradford i Adam Beach. Choć udziały w podobnych wielkich produkcjach tym panom nie są obce to, co zaprezentowali w tym obrazie woła o pomstę do nieba. Nie ukrywam, że bardzo lubię Ryana Phillippe, ale za występ w „Sztandarze Chwały” ma u mnie olbrzymiego minusa. Ospały, całkowicie bez wyrazu, wyglądający jakby angaż do tego filmie otrzymał za karę. Nie wiele lepiej wypada znany z „Szyfrów Wojny” Adam Beach, który wygląda na tak przerażonego tym, co dzieje się wokół niego, że z powodzeniem mógłby starać się o rolę do niemal każdego horroru. Najbardziej żywą, ale i najbardziej denerwującą postacią jest Jesse Bradford, który jest całkowitym przeciwieństwem Beacha. Lekko postrzelony, na wszystko patrzący pogodnym okiem komik wpasowuje się w ten projekt jak słoń w skład porcelany. Coś jeszcze? Nie może być inaczej – tym razem muzyka, tak melancholijnie usypiająca, że mogłaby uzupełnić niejeden melodramat, lub po prostu stać się kołysanką. Już chyba lepiej jakby całkowicie z niej zrezygnowano. Miejscami wygląda to naprawdę tak, jakby się oglądało jeden film, a z drugiego słuchało muzyki. Ani ładu, ani składu. Sama w sobie jest śliczna, ale według mnie absolutnie nie nadaje się do obrazu wojennego. Na koniec zostawiłem sobie największą kontrowersję, czyli błędy rzeczowe. Niestety nie jestem pewien czy nie zostały one popełnione świadomie.
Rozbieżności pomiędzy niektórymi statystykami począwszy od ilości dni trwania bitwy, aż po liczbę zabitych i rannych z obu stron konfliktu, są ogromne. Według informacji, do których ja dotarłem bitwa o Iwo Jime trwała od 19 lutego, do 16 marca, czyli około 24-25 dni. W filmie wspomina się o około 40 dniach walk? Inna sprawa to ilość żołnierzy biorących udział w tej potyczce. W książkach historycznych trafiłem na wzmiankę, że na wyspie stacjonował 22 tysięczny garnizon wojskowy, którego dowódcą był gen. Tadamichi Kuribayashi. W obrazie Eastwooda mowa jest o zaledwie 12 tysiącach? A polegli? W filmie po stronie amerykańskiej około 26 tysięcy zabitych, a w encyklopedii 6800?! Po stronie przeciwnej w zależności od tego, jakie dane przyjąć za prawdziwe historyczne, czy te podane przez reżysera, odnośnie ilości żołnierzy faktycznie stacjonujących w tamtych rejonach, śmierć poniosło 21750 lub 11750 Japończyków (przy około 250 wziętych do niewoli). Nie uważacie, że nie są to zbyt subtelne różnice?! Kiedy jakiś projekt opiera się na autentycznych wydarzeniach to raczej statystyki też powinny się w to wliczać, a w obrazie Eastwooda historia sobie, a on sobie… Może się czepiam, ale wydaje mi się, że aż tak dalekie zakrzywienie danych o poległych służyć ma tylko jednemu, pokazaniu jak to bardzo Ameryka poświęciła się podczas II wojny światowej. Dobrze, że aż tak dotkliwie nie ucierpieli Polacy…
Naprawdę nie mam już chęci dłużej opisywać tego, powiedzmy sobie szczerze, nieporozumienia. Dla mnie takie traktowanie historii jest czysta nonszalancją. W moich oczach, tego filmu nie ratuje nic, nawet znakomicie przedstawione sceny batalistyczne. Świetne zdjęcia, to o wiele za mało, aby w tej chwili obraz dobrze się sprzedał. „Sztandar Chwały” na szczęście się nie zwrócił, a to może oznaczać tylko jedno, że ludzi już tak łatwo nie daje się nabrać. Wydaje mi się, że w kinie coraz częściej widz będzie szukał ukazania prawdy, tylko w prawdziwy sposób, a nie z punktu widzenia danego państwa. Nie chciałbym być jeszcze bardziej złośliwy, dlatego będę zakończę już tą recenzję. Oczywiście na film możecie wybrać się do kin, ale nie spodziewajcie się fajerwerków. Głównie miłośnicy imponujących rozmachem scen batalistycznych mogę przez pierwszą godzinę czerpać radość z projekcji, pozostali wątpię…
Ocena: 3/10
Produkcja: USA
Gatunek: Wojenny, Dramat historyczny
Data premiery: 2007-02-23 (Polska), 2006-10-20 (Świat)
Reżyseria: Clint Eastwood
Scenariusz: Paul Haggis
Zdjęcia: Clint Eastwood, Tom Stern
Muzyka: Clint Eastwood
Od lat: 15
Czas trwania: 132
Obsada:
Ryan Phillippe: John “Doc” Bradley
Jesse Bradford: Rene Gagon
Adam Beach: Ira Hayes
John Benjamin Hickey: Keyes Beech
John Slattery: Bud Gerber
Barry Pepper: Mike Strank
Jamie Bell: Ralph “Iggy” Ignatowski