Zabójcza broń / Lethal Weapon (1987)

Lata 80-te minionego stulecia to prawdziwa kopalnia filmowych perełek. Ileż to doskonałych, teraz już kultowych, serii niemal w każdym gatunku miało swój początek właśnie w tamtym okresie. Chyba nie ma na świecie osoby interesującej się filmem, która z tym twierdzeniem się nie zgodzi. Podobnie zresztą próżno szukać kogoś interesującego się X Muzą, kto nigdy nie słyszał o „Zabójczej broni”. I chociaż pewnie nie uda mi się odkryć przed Wami jakiś wielkich tajemnic związanych z tym dziełem, to jednak sentyment, jakim darzę tę serię poniekąd zmusza mnie do przelania na wirtualną kartkę papieru kilku słów na jej temat. Tak więc zapraszam do zapoznania się z moją opinią na temat wszystkich czterech części tej sagi…
Weteran z wojny w Wietnamie Martin Riggs po powrocie do domu spokojnie zaczął układać sobie życie. Ożenił się z piękną kobietą, podjął pracę w policji i zamierzał założyć rodzinę. Niestety tragiczna śmierć żony doprowadziła go skraju załamania nerwowego. Powoli tracąc sens życia, zaczął myśleć o samobójstwie i gdyby nie losowy przypadek, który przy pewnej sprawie skrzyżował jego drogi z Rogerem Murtaughiem, niezwykle cenionym i zasłużonym stróżem prawa, pewnie długo by nie pożył. Wszystko jednak potoczyło się inaczej. Partnerzy, choć nadawali na zupełnie innych falach, w końcu znaleźli wspólny język i stali się postrachem dla wszystkich przestępców. Pierwszą poważną sprawą, nad jaką musieli pracować była tajemnicza śmierć pewnej prostytutki, za którą kryła się potężna afera handlu bronią. Jak z nią sobie poradzili Riggs i Murtaugh przekonajcie się (lub po prostu odświeżcie) sami…
Ojcem sukcesu tego obrazu jest niezwykle ceniony reżyser Richard Donner. O panu tym miałem już przyjemność pisać przy okazji recenzowania znakomitego „Omena” dlatego tutaj nie będę tego czynił po raz drugi. Zresztą chyba nie ma zbyt wielu osób, które by o tym twórcy nie słyszało. O czym natomiast nie każdy wiedzieć może to, to, że „Zabójcza broń” tak naprawdę przypomniała światu o tym filmowcu, który to po fantastycznym początku kariery, przeżywał mały kryzys twórczy. Na szczęście dla całej serii właśnie przy realizacji pierwszej jej odsłony forma wróciła i powstał film, który wielu uważa za ideał kina akcji. Dlaczego? Już odpowiadam…
Przede wszystkim reżyser zerwał tu ze schematem znanym na z setek sensacyjnych obrazów z lat 80-tych. Ich znakiem firmowym był bardzo poważny ton, który w wielu przypadkach nie sprawdzał się wcale. Pan Donner pozwolił sobie na znacznie luźniejsze podejście do sprawy i zrealizował kino akcji z wieloma znakomitymi elementami humorystycznymi. Dodatkowo otrzymał on świetny scenariusz od mało znanego wówczas Shane’a Blacka, którego główny element tworzyli bohaterowie o zupełnie innych charakterach. Jak już wspomniałem w opisie fabuły, Martin Riggs to mający spore problemy psychiczne (niejednokrotne podejmowanie próby samobójcze) policjant, któremu nie zależny na niczym. Wszystko, co kochał, cały sens życia stracił w mgnieniu oka i to właśnie dlatego sam nieustannie szukał śmierci. Roger Murtaugh to z kolei bardzo poukładany człowiek, mający wspaniałą rodzinę i śliczny dom. Ponadto do emerytury zostało mu już tylko parę tygodni, więc nie chciał pchać się w żadne poważniejsze, a już na pewno nie w niebezpieczne sprawy. Nie od dziś wiadomo, że najlepsze komedie buduje się właśnie na przeciwieństwach, jednak w tym przypadku nie chodziło przecież o film humorystyczny tylko o sensację. Na szczęście reżyser na tyle sprawnie operował elementami komedii i akcji, że stworzył obraz znakomicie sprawdzający się w obu gatunkach. Oczywiście doskonałą całość udało się uzyskać dzięki dwóm znakomitym kreacjom aktorskim, Mela Gibsona i Danny’ego Glovera. Widać, że postać „szalonego Maxa” („Mad Max”) na tyle spodobała się Gibsonowi, że postanowił przelać jej wiele cech na swojego bohatera w „Zabójczej broni”. I choć obu tych bohaterów więcej dzieli niż łączy, to jednak szaleńczy błysk w oczach podczas wielu zapierających dech w piersiach akcji jest dokładnie taki sam. Mi jednak w roli Mela Gibsona najbardziej do gustu przypadła jego przemiana psychiczna. Na naszych oczach z człowieka załamanego rodzi się ktoś, kto na nowo pragnie żyć, kto znów zaczyna cieszyć się otaczającym go światem. Jego przemianę znakomicie wspiera tutaj Danny Glover. To właśnie dzięki niemu i jego rodzinie Riggs znów nabiera wiary w lepsze jutro. Zresztą przyjaźń, jaka rodzi się pomiędzy dwójką bohaterów jest przekonująca i prawdziwa i to dzięki niej jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, jak wiele może ona zmienić w życiu każdego człowieka.
Plus stawiam także za muzykę, której motyw przewodni został oparty na bardzo popularnym wówczas saksofonie. Twórcą soundtracku był nie kto inny jak Michael Kamen, artysta odpowiedzialny wcześniej za znakomitą muzykę do filmu „Nieśmiertelny” z 1986 roku. Zresztą na koncie tego pana znajduje się cały szereg świetnych ścieżek dźwiękowych, obok których wielu znawców muzyki filmowej zdecyduje się z pewnością postawić krążek z „Zabójczej broni”. Dwa duże plusy należą się także za zdjęcia i montaż. Wiele scen zostało sfilmowanych wręcz fantastycznie. Do tego grona przede wszystkim zaliczyć trzeba niemal wszystkie sceny akcji. Szybka praca kamery, która nieustannie znajdowała się w centrum ekranowych wydarzeń, doskonale potrafi zbudować w widzach napięcie. Pamiętną scenę ze snajperem (wersja reżyserska), czy też niezwykle ryzykowny skok z dachu widzimy dosłownie oczami głównego bohatera. Naprawdę robi to spore wrażenie, w szczególności gdy popatrzymy na to przez pryzmat czasu, w którym został zrealizowany ten obraz. Oczywiście świetne zdjęcia nie dałyby nam wiele radości, gdyby ktoś zepsuł montaż. Tu na szczęście nic takiego nie ma miejsca, dlatego od początku do końca oglądamy wyczyny Riggsa i Murtaugha z nieukrywaną satysfakcją.
Myślę, że o „Zabójczej broni” powiedziano już wszystko. To film, który zapoczątkował nową falę kina sensacyjnego wspartego wieloma wątkami humorystycznymi. To przecież po olbrzymim sukcesie tego właśnie obrazu doczekaliśmy się „Szklanej pułapki” „Tango i Casha”, „Godzin szczytu”, czy też „Bad Boys”. Przecież tytuły te całymi garściami czerpią właśnie z filmu Richarda Donnera i temu chyba nikt nie zaprzeczy. Wymienione obrazy to oczywiście jeszcze nie wszystko, to tylko wierzchołek góry lodowej, na szczycie której już od wielu lat znajduje się „Zabójcza broń”. Pomimo upływu czasu, magia jaką wokół siebie roztacza ten projekt wciąż pozostaje niezwykle silna. Kolejne pokolenia z powodzeniem sięgają po ten film i podobnie jak my „starsi” z miejsca się w nim zakochują. Bo jak może być inaczej? Wszak jest to dzieło zabójczo doskonałe…
Ocena: 10/10
Tytuł oryginalny: Lethal Weapon
Reżyseria: Richard Donner
Scenariusz: Shane Black
Zdjęcia: Stephen Goldblatt
Muzyka: Michael Kamen, Eric Clapton
Produkcja: USA
Gatunek: Komedia kryminalna
Data premiery (świat): 6.03.1987
Data premiery (Polska): 31.12.1987
Czas trwania: 115 minut
Obsada: Ebonie Smith, Damon Hines, Jackie Swanson, Traci Wolfe, Darlene Love, Tom Atkins, Mitchell Ryan, Gary Busey, Danny Glover, Mel Gibson