„Mr. Robot” – podsumowanie i analiza sezonu 2.0 | faza_druga.exe

(Tekst zawiera spoilery z 1 i 2 sezonu serialu)
Witaj, przyjacielu. Minął miesiąc, odkąd udało nam się uderzyć w największy konglomerat świata. W te korporacyjne świnie włażące brudnymi butami w najbardziej intymne aspekty naszego życia. Trzymają nas za gardło, dusząc długami, których nigdy nie spłacimy. Mówią nam, co mamy kupować, co jeść, jak żyć. Bawią się w Boga.
Nie wszystko poszło po naszej myśli. Świat pogrążył się w chaosie. Ludzie biegają po ulicach w naszych maskach. Udają wolnych, choć wciąż mają związane ręce. Myślą, że to zabawa. Ignoranci. To nie tak miało być. Cholera. Wszystko jest nie tak.
Wszystko, co ci powiem, musi zostać między nami. Oni wiedzą. Dorwą nas, jeśli popełnimy choćby najmniejszy błąd. Nie zawiedź mnie, przyjacielu.
Chciałem tylko uratować świat…
Co się dzieje w mojej głowie?
Akcja drugiego sezonu Mr. Robot rozgrywa się miesiąc po wydarzeniach z 9 maja, kiedy to Elliot Alderson (Rami Malek) we współpracy z Tyrellem Wellickiem (Martin Wallström) i fsociety dokonali wirtualnego ataku na serwerownię E Corpu. Hack wymazał z serwerów wszystkie dane, w tym historię kredytową i archiwa transakcji finansowych. Początkowa euforia szybko ustępuje ogólnokrajowemu bezładowi. Wbrew początkowym założeniom wymarzona redystrybucja kapitału nie następuje, a atak uderza przede wszystkim w najbiedniejszych: mniej zamożni tracą dostęp do swoich oszczędności, a bogacze – główny cel grupy – wykorzystują sytuację, by mnożyć zgromadzone przez siebie środki.
Przerażony skutkami ataku Elliot odizolowuje się od reszty grupy, przebywając w domu matki. Towarzyszy mu Mr. Robot (Christian Slater) – przebiegłe alter ego, przybierające postać zmarłego przed laty ojca. Chcąc „zaznać normalności” ustala monotonną rutynę, której ściśle przestrzega każdego dnia.
Pozycję lidera fsociety przejmuje siostra Elliota, Darlene (Carly Chaikin). Dziewczyna nie radzi sobie jednak z presją i pod nieobecność brata podejmuje szereg wątpliwych decyzji, narażając się Dark Army – chińskiej supergrupie hakerów, także zaangażowanych w atak z 9 maja. Sprawą hacku zaczyna interesować się również FBI. Nad sprawą pracuje młoda agentka, Dominique DiPierro (Grace Gummer), która stopniowo łączy kolejne poszlaki.
Angela (Portia Doubleday) pnie się po szczeblach korporacyjnej drabiny zawodowej E Corpu. Wykorzystuje stanowisko, by prowadzić własną grę, mającą na celu ukaranie osób odpowiedzialnych za śmierć matki i ogromne długi ojca. Nawiązuje intrygującą relację z prezesem konglomeratu, Philipem Pricem. Jako że też przyczyniła się do hacku, Darlene namawia ją do podłożenia na piętrze zajmowanym przez FBI urządzenia umożliwiającego włamanie się do wewnętrznej sieci Agencji i wymazanie obciążających ich danych. Wkrótce w życie ma wejść tajemnicza Faza Druga…
Kontrola (nie) jest iluzją
O tym, jak trudno jest stworzyć udany drugi sezon znakomicie przyjętego serialu i nie ugiąć się pod presją ogromnych oczekiwań widowni, krytyków i (być może: przede wszystkim) kierownictwa stacji boleśnie przekonał się Nic Pizzolatto, twórca Detektywa. Na szczęście Sam Esmail nie podzielił losu kolegi po fachu, oddając wiernym widzom solidną porcję oryginalnej rozrywki, utrzymując jednocześnie wysoki poziom poprzedniej serii.
Drugi sezon różni się jednak od wcześniejszego. O ile w zeszłym roku każdy odcinek można było uznać za klasyczny, zamknięty i spójny fragment opowieści, o tyle tym razem mamy do czynienia z narracją nieco bardziej eksperymentalną, poszatkowaną. Na przestrzeni kilku miesięcy prezentowane były strzępki informacji i wydarzeń rozwijających właściwą akcję. Zwłaszcza pierwszą połowę sezonu wypełniają liczne retrospekcje i oniryczne, mocno psychodeliczne zlepki (jak na przykład sekwencja otwierająca szósty odcinek, utrzymana w konwencji… sitcomu. Wprawniejsi kinomani mogli odczytać tu kolejną warstwę intertekstualnej szkatułki, dostrzegając jawne zapożyczenie z Urodzonych morderców w reżyserii Olivera Stone’a). Fabuła najmniej spójna, bełkotliwa wręcz, wydaje się w przypadku samego Elliota. Należy jednak pamiętać, że to on jest głównym, ale mało wiarygodnym narratorem, który już w pierwszym odcinku serii otwarcie oświadcza, że widzowi – niememu świadkowi – nie ufa. Chaotyczny sposób opowiadania jest świadomym zabiegiem wynikającym bezpośrednio z zaburzeń psychicznych głównego bohatera/narratora – widzimy to, co pozwala nam zobaczyć sam Elliot. Umiejętne zatarcie granicy między jawą a sennymi wizjami wymaga ciągłej, pełnej uwagi widzów. Pozornie błahy detal często okazuje się ważną poszlaką lub symptomem nieinwazyjnie zapowiadającym przyszły zwrot akcji. A tych w Mr. Robocie nie brakuje.
Sam Esmail idzie jednak krok dalej. Wymaga od widza już nie tylko stałej uwagi, ale i aktywności. Niemalże namacalnym dowodem jest scena z dziesiątego odcinka serii pt. Hidden Process, w której Elliot bezpośrednio prosi nas o rozejrzenie się po pokoju w poszukiwaniu poszlak, podczas gdy on rozprasza ochroniarza żony Tyrella Wellicka, Joanny. Wraz z jego prośbą kamera oddala się, dając nam – już nie cichemu obserwatorowi, a pełnoprawnemu uczestnikowi wydarzeń – widok na całe mieszkanie. Mnogość ukrytych symboli i wskazówek prowokuje do podjęcia gry, snucia teorii i wspólnego rozwiązywania wplecionych w fabułę zagadek. Paradoksalnie, serial, którego jednym z dominujących tropów jest przenikliwa samotność, zachęca do nawiązywania relacji, wymiany zdań.
W miarę upływu kolejnych odcinków luźne strzępki różnych wątków powoli składają się w zrozumiałą całość. Jednym z głównych zarzutów wobec pierwszych godzin nowej serii był ogólny chaos informacyjny i piętrzenie pobocznych wątków-zapychaczy. Okazuje się jednak, że (prawie) wszystkie miały konkretny cel, a Esmail panuje nad pozornym bezładem. Wbrew hasłu promującemu sezon, jego kontrola nie jest tu iluzją.
Harmonia w nieładzie
Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Mr. Robot to obecnie jeden z najbardziej intrygujących i najlepiej zrealizowanych seriali ostatnich lat. Techniczne atrybuty niezmiennie zachwycają – czy to starannie dobrane kadry Toda Campbella, elektroniczna ścieżka dźwiękowa Maca Quayle’a, czy też niestandardowa koloryzacja zdjęć. Niecodzienna oprawa audiowizualna stała się jedną z najwyraźniejszych cech rozpoznawczych. Dominują statyczne ujęcia o niskim kontraście i nasyceniu kolorów (zdjęcia dziennie) i wysokokontrastowe, intensywnie nasycone zdjęcia nocne. Każdy wyjątek od reguły zapowiada wydarzenie szczególne – zarówno scena strzelaniny w biurze FBI, jak i brawurowy hack Angeli w siedzibie E Corpu to mastershoty. Bardzo stresujące, trzymające w napięciu mastershoty. Istotne jest także niestandardowe kadrowanie – w kulminacyjnym momencie finałowego odcinka, gdy Darlene przesłuchiwana jest przez DiPierro, układ kadrów ulega drastycznej zmianie, co nie jest obojętne dla fabuły i może zapowiadać zasadniczy dla kolejnego sezonu zwrot akcji.
Mr. Robot 2.0. to również szereg świetnie napisanych i bezbłędnie obsadzonych postaci, a także brawurowych popisów aktorskich. Chemia między Ramim Malekiem i Christianem Slaterem (odtwórcami ról Elliota i Mr. Robota) jest jedyna w swoim rodzaju, a dynamika między ich postaciami jest jednym z najjaśniejszych punktów programu. Powiedzieć, że ich relacja jest burzliwa, byłoby ogromnym niedomówieniem. Obaj aktywnie walczą o pełną kontrolę nad psychiką głównego bohatera, uciekając się do licznych brudnych chwytów. Mr. Robot karmi zdezorientowanego Elliota półprawdami i wielokrotnie okłamuje, a w sekwencji otwierającej sezon grozi mu bronią. Ten drugi natomiast faszeruje się adderallem (lekiem psychotropowym na bazie amfetaminy), narażając własne zdrowie, byle tylko na chwilę uwolnić się od nieproszonego gościa. Jest to o tyle ciekawsze, gdy uświadomimy sobie, że walka ta de facto rozgrywa się w obrębie jednej postaci, a Mr. Robot jest tylko wytworem schizofrenicznej jaźni Elliota.
Podczas gdy młody haker toczy swoją cichą wojnę, właściwą akcję rozwijają kobiety. Reperkusje wirtualnego ataku z 9 maja dotykają przede wszystkim Darlene i Angeli, podczas gdy federalne śledztwo spoczywa w rękach Dominique DiPierro. Nie są to w żadnym wypadku postacie płaskie, jednowymiarowe. Kreacje aktorek: Portii Doubleday, Carly Chaikin i Grace Gummer odzwierciedlają skomplikowane relacje rodzinne, psychologiczne zawiłości i czynniki alienujące je względem reszty społeczeństwa. Dorastająca w cieniu starszego brata Darlene szuka sposobu, by móc poczuć się kimś wyjątkowym – znajduje go w próbie dowodzenia grupą stworzoną przez Elliota. Angela, zdeterminowana karierowiczka, wydaje się porzucać własne wartości; w drodze na szczyt zawodowej drabiny faszeruje się korporacyjnym bełkotem motywacyjnym. Znamienna, a przy tym niezwykle smutna jest zwłaszcza scena w barze, gdzie zżerana przez ambicję blondynka z kamiennym, martwym wręcz wyrazem twarzy śpiewa piosenkę Everybody wants to rule the world zespołu Tears for Fears. Dom DiPierro natomiast swoją fasadą pewnej siebie, zdecydowanej i skutecznej agentki stara się zakryć patologiczną samotność – jej jedyną towarzyszką jest Alexa, system operacyjny zamieszkiwanego przez nią smart domu.
Niezwykle interesującą postacią jest także Joanna Wellick (Stephanie Corneliussen) – istne wcielenie archetypu kobiety fatalnej. Co ciekawe, epatując swoją seksualnością i wykorzystując ciało do spełnienia niecnych knowań, bohaterka realizuje tropy dotąd przeznaczone w filmie raczej dla bohaterów męskich. To świadoma subwersja norm – Joanną nie kierują stereotypowo wiązane z postaciami kobiecymi emocje, a zimna, rzeczowa kalkulacja. Jedno jest pewne – przy Joannie wymięka nawet sam Tony Soprano.
Drugi sezon Mr. Robota wciąż daje nam więcej pytań niż odpowiedzi; wiele z nich musimy odnaleźć sami, podejmując grę i aktywnie uczestnicząc w każdym odcinku. Sam Esmail uczynił jednostronne medium – program telewizyjny – doświadczeniem interaktywnym, dzięki czemu proces interpretacji trwa jeszcze długo po zakończeniu emisji każdego odcinka. Imponująca forma pozostaje w harmonii z intrygującą, choć zagmatwaną i momentami bardzo kontrowersyjną fabułą. To serial hermetyczny, z tygodnia na tydzień przesuwający granicę „normalności” w mediach – bądź co bądź – masowych. Enigmatyczna otoczka jest jego największą zaletą, ale i największym zagrożeniem.