„Obraz wart tysiąc słów” czyli powrót filmu na papier

Czy historia w filmie jaki ostatnio oglądaliście jest oryginalna? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że była to adaptacja książki, komiksu lub gry, prawdziwa historia lub ponowna realizacja starego scenariusza, albo poboczny wątek lub przetworzenie znanej historii.
Kino jest przede wszystkim obrazem, od początku było wprawioną w ruch fotografią. Bracia Lumiere wprowadzili użyteczną technikę tworzenia filmu – istniały inne wynalazki ruchomej fotografii, ale np. Edisona były niepraktyczne, gdyż film mogła oglądać tylko jedna osoba przykładająca oko do otworu w pudełku. Co filmowali? Swoje otoczenie, nadjeżdżający pociąg, wyjście robotnic. Był to dokument. Wykorzystane prawdziwe otoczenie, reakcje, by stworzyć obraz. Później techniki filmu wykorzystywano, by nagrywać teatr, który często jest ponownym wystawieniem znanej sztuki jak Hamlet. Jako scenariusze pierwszych filmów fabularnych często wykorzystywano książki. W kinie od początku istniała adaptacja, gdyż w filmie nie najważniejsza jest sama historia, lecz to co film pokazuje – prawdziwe emocje i reakcje, obrazy – tysiące rycerzy idących na śmierć – zbliżenia twarzy tak intymne, jakich niemal nigdy w życiu nie obserwujemy, nawet u najbliższych.
„Obraz wart więcej niż tysiąc słów”. Kompozycja, zestawienie dwóch ujęć może być bardziej wymowne niż długi opis pisarza. Choć są filmy eksperymentalne opierające się tylko na tych cechach, to zwykle łatwiej przyswajalna dla widza, jak i w pewien sposób dla filmowca, który może oprzeć wyobrażenia na twardej podstawie, która uorganizuje ten chaos słów, muzyki w tle, scenografii w coś spójnego, jest dobra fabuła. To jest zwykle powód, dlaczego film został oparty na innym dziele lub historii. W dokumentach, które w zamierzeniu mają wstrząsnąć widzem, czasem ważniejsza jest sama możliwość obserwacji prawdziwych ludzi, wydarzeń niż to, o czym opowiadają . Obraz odgrywa kluczową rolę także w filmach opisujących piękne miejsca i przyrodę.
Często z przeciętnej historii może powstać piękny film dzięki sile wyrazu, jaką ma kino. Przykładem niech będzie chociażby hit ostatnich lat – Drive Refna, który, co ciekawe, również powstał w oparciu o książkę. Reżyser w trakcie realizacji wyrzucał kolejne dialogi, aby wzmocnić siłę obrazu i aktorstwa i w ten sposób odciąć się od korzeni tej słabiutkiej tak naprawdę historii. Reżyser pozwolił obrazowi i muzyce mówić samym za siebie, działać na wyobraźnię, podświadomość, dzięki czemu, dzięki porozumieniu z naszym wewnętrznym ja, przeżyciami, udało się zbudować coś o wiele większego a zarazem – dla każdego – innego, osobistego.
A co, gdy historię zbudowaną od podstaw pod kątem obrazu, filmu, przenieść na papier? Lub z papieru na film i z powrotem na papier? Takim przypadkiem jest arcydzieło Stanleya Kubricka Odyseja Kosmiczna 2001. Reżyser podobnie jak Refn we wspomnianym Drive, stworzył film enigmatyczny. Zainspirowany był opowiadaniem Arthura C. Clarka The Sentinel, jednak, jak Kubrick ma w zwyczaju, postanowił mocno go przetworzyć na potrzeby obrazu, własnej wizji. Do współpracy zaprosił samego autora opowiadania. Finałem ich prac jest znany film oraz książka autora, powszechnie uznana za interesującą, ale zdecydowanie nie przeszła do historii jak film, na którym jest oparta – powstawała równolegle ze scenariuszem. W porównaniu tych dwóch dzieł widać, jak odmienne są to muzy. Zabiegi w filmie typu pokazać coś tak ogólnie, bezosobowo są możliwe. W książce autor niemal zawsze musi użyć do tego jakichś nakierowujących określeń. Tam, gdzie film mógł sobie pozwolić na niedopowiedzenie, pisarz musiał zdecydować się na opis.
Eksperyment
Nazwijmy to Kosmicznymi Wrotami.
Przez trzy miliony lat okrążały Saturna w oczekiwaniu na swoje przeznaczenie, które mogło nigdy nie nadejść. Przy ich tworzeniu zniszczono księżyc, którego resztki ciągle jeszcze okrążały planetę.
Kończyło się długie oczekiwanie. Kolejny świat stworzył inteligencję, które wyrwała ze swej planetarnej kolebki. Eksperyment z przeszłości wreszcie przyniósł owoce.
Ci, którzy w odległych czasach rozpoczęli eksperyment nie byli ludźmi. Ich ciała nie przypominały ludzkich w najmniejszym stopniu. Mieli jednak ciało i krew, i kiedy spoglądali w głębiny kosmosu czuli podziw i zdumienie, i samotność. Gdy tylko posiedli taką moc, wyruszyli ku gwiazdom.
W swoich badaniach napotykali na życie w wielu formach i przyglądali się w ewolucji na tysiącach światów. Widzieli pierwsze, słabe oznaki inteligencji powstające i umierające kosmicznej nocy. A ponieważ w całej galaktyce nie znaleźli nic cenniejszego od umysłu, wspomagali jego powstanie wszędzie, gdzie było to możliwe. Stali się gwiezdnymi siewcami i czasami zbierali plony
Cytat ten jest o wiele bardziej dosłowny niż pokazanie szybującego w kosmosie monolitu, którego znaczenia możemy się domyślać jedynie z kontekstu całej fabuły. Wynika to z tego, że nawet gdy w książce coś jest opisane ze szczegółami, ciągle są to tylko nasze wyobrażenia, jak to może wyglądać. W filmie zadziałać na wyobraźnię można cięciem i skojarzeniem. Prehistoryczni ludzie budzą się i skaczą wokół dziwnego monolitu. Nic o nim nie wiadomo, jednak jest czymś w swej idealności z ewidentnie innego świata. Potem jedna z małp unosi kość, zaczyna się posługiwać narzędziem. Sami tworzymy związek między jednym a drugim. Film odnosi się do naszego szukania związków, skojarzeń. Książka jest zwykle płynniejsza, bardziej skupiona na detalach. W filmie detale zwykle znajdują się w tle, zakątkach, w nowoczesnym kinie, często w kilku pikselach tła. Arthur Clarke zaś opisał to, co niezwykłe, opisał psychiczny proces, jaki zaszedł, gdy małpa przemieniła się w człowieka.
Zwykle ta dokładność sprawia, że ekranizacje są niemal zawsze zubożone. W przypadku tej beletryzacji, jednak właśnie zbytnia dokładność zubaża. Nadal możemy sobie wyobrazić, jak to wygląda, jednak treść została zubożona, to tu rozleniwiono nasz mózg.
Trzeba jednak przyznać, że nie jest to najgorsza droga. Dla wielu osób może to być bardziej interesujące od niezrozumiałego filmu. Działa to jak alternatywa. Książka poszła w swoim kierunku, ale lepiej nie łączyć jej bezpośrednio filmem, który pragnie być otwarty interpretacyjnie.
Najczęściej jednak spotyka się książki napisane na podstawie scenariusza, które w zasadzie są tylko przeróbką formy scenariusza na literacki opis scen. Zwykle dotyczy to hitów typu Piraci z Karaibów czy też często ogólnie filmów Disneya, choć spotyka to również takie filmy jak Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Zdarzają się nawet takie sytuacje, gdy tworzy się film na podstawie literackiego oryginału, by po premierze wydać książkę opartą na samym filmie, będącą „piątą wodą po kisielu”. Trudno w takich przypadkach oczekiwać, że literackie odpowiedniki będą czymś więcej niż namiastką wybitnych kreacji Robina Williamsa czy Johnnego Deppa. Zabawne, że często oglądając ekranizacje, słowa wypowiedziane przez bohaterów wydają mi się ledwie cieniem tego, co było książce, pozbawione są głębi, jakie dawała podbudowa przemyśleniami bohaterów. Tak przy adaptacji brakuje ekspresji, emocji w głosie aktorów. Trochę podobnie, jak w przypadku Odysei… ale na odwrót, gdzie finalna książka jest zdecydowanie bardziej rozbudowana od oryginału. Za podobny na swój sposób przypadek można uznać ponowne wydanie książki, na podstawie której powstał film, opierając się na promocji, jaką daje premiera. Z punktu widzenia finansowego przerabianie filmów na książki jest to świetne wyjście. Opłacić jednego, nawet najtańszego pisarza do takiego opisu, grafik zwykle nie musi nawet projektować okładki, wystarczy dodać dopisek, w środku zamieścić kilka o kadrów z filmu i przekazać do druku. W porównaniu do procesu tworzenia nawet najbardziej taśmowej produkcji jest to niezwykle tani, mechaniczny i prosty zarobek. Mechaniczny, bo nawet, a może szczególnie przy filmach produkowanych od scenariusza do pełnometrażowej produkcji w tydzień jest więcej przypadku, czegoś nieoczekiwanego. Jest to ciekawa cecha filmu w porównaniu do książki, która zawsze jest przemyślanym dziełem jednego, rzadziej dwóch lub kilku autorów, która skłania do rozważań, czy przy takim przepisywaniu filmu na książkę, autor zamieszcza to, co było przypadkiem? W ten sposób „kanonizując ” element. Czy widzi tego sens? Jeśli się nad tym zastanawia, to jak głęboko zaszedł ze swą analizą, interpretacją filmu? Kiedy przenosimy film na książkę musimy czuć różnicę między językami książki i filmu. W kinie oglądamy spektakularną bitwę morską, jesteśmy „w środku akcji”, a potem daje się nam książeczkę z opisem? Można opisać to szczegółowo i plastyczne lub postarać się oddać to tempo dynamikę, działać na wyobraźnię, ale w zasadzie jest to proces wsteczny względem zobaczenia tego na wielkim ekranie. Jak to zrobić? Gdzie książka wygrywa względem filmu? Trzeba się zorientować, że każda muza ma swoje siły i słabości w oddawaniu pewnych kwestii, własne, wypracowane latami sposoby.
Zadajmy sobie pytanie, dlaczego oglądamy film po przeczytaniu książki? Ciekawość, chęć odświeżenia ukochanej historii, skonfrontowanie swoich wyobrażeń z cudzą wizją, być może niektóre momenty z książki wydały się nam mieć potencjał wizualny, albo mieliśmy wrażenie, że czegoś tu brakuje, nie mogliśmy sobie tego wyobrazić. Często się mówi, że najpierw należy przeczytać książkę, a potem obejrzeć film.
Pomiędzy tymi mediami istnieje ogromna różnica w możliwości zobrazowania różnej materii. Film poświęca historię na rzecz obrazu, aktorstwa, muzyki, tempa, niezbyt długiego czasu trwania. Dopełnia nimi historię, jest częścią tego, co dzieło przekazuje. Książka to głównie nieograniczona historia plus język, styl pisania i wyobraźnia. Można powiedzieć, że czytając książkę, a później oglądając film dokonaliśmy postępu. To, w czym film słabiej sobie radzi, poznaliśmy wcześniej w idealnym medium. Potem poznaliśmy to, co jest poza zasięgiem książki, gdzie jedynym sposobem odwołania się jest nasza osobista wyobraźnia i suma doświadczeń (co jest zresztą jedną z sił książki i jej wyjątkowości, którą wcześniejszy seans niszczy), nie niszcząc wrażeń z książki. Film poświęca wtedy świeżość historii, która zazwyczaj jest w tym medium bardziej ułomna niż w książkowej wersji oraz ogólną ideę dzieła, która jednak jeśli chcemy poznać ją drugi raz, to znaczy, że i tak nam się podoba.
Co, gdy film obejrzy się przed książką? Dlaczego po seansie ekranizacji chcemy przeczytać nieznaną książkę? Uwsteczniliśmy pewne doznania, mieliśmy już zbudowane wyobrażenia, historię już poznaliśmy. A mimo to książka nie raz potrafi wciągnąć i spodobać się bardziej. Czemu tak często nie udaje się to przy przepisaniu filmu na książkę? W trakcie czytania książki po ekranizacji, poznajemy więcej szczegółów. Zdawałoby się nielogiczne momenty z filmu znajdują swe uzasadnienie. Poznajemy zupełnie nowych bohaterów, a na znanych często spojrzymy z innej strony. Bywa, że charakter tytułu będzie zupełnie inny. Zakochamy się w stylu autora. Może nawet okaże się, że film i książka opierają się jedynie na wspólnym motywie.
A więc przenosząc film na książkę powinniśmy zadbać właśnie o naprawienie niedopowiedzeń, napisanie nowych dialogów, nie bać się wprowadzać lub usuwać postaci, gdyż np. w filmie postać ma jedynie rolę katalizatora wewnętrznych wypowiedzi, przemyśleń bohatera, podczas gdy w książce to wszystko można przeczytać z opisu przemyśleń bohatera. Najogólniej mówiąc dać coś od siebie. Twórcy ekranizacji często przerabiają historię tworząc własną wizję w myśl powiedzenia „przekład jest albo piękny, albo wierny”, podobnie jak to czynią tłumacze. Napisać nie „co się dzieje” w filmie, tylko „o czym” jest film. Po co opisywać sekwencję scen w filmie, która miała coś oddać, skoro można to przekazać spostrzeżeniami, zwróceniem uwagi przez narratora itp. w innej scenie zupełnie ją reinterpretując. Gdy film pokazał widowiskową morską bitwę, w książce można opisać myśli walczących, strategię dowodzących, albo zupełnie ją pominąć, pozostawiając jedynie opis mrożących krew w żyłach dźwięków nad głowami ukrywających się rannych, chorych, lub wypełniających swą własną misję głównych bohaterów.
Chyba najbardziej „książkowe” beletryzacje powstają wtedy, gdy książki są pisane w bliskiej współpracy z autorami filmu. Neil Gaiman to autor, który zdecydowanie rozumie różnice między książką a filmem, jest płodnym pisarzem i scenarzystą niejednego filmu. Jest autorem jednego z podobnych do wspomnianych wyżej przypadków, gdzie w oparciu o legendarną opowieść o Beowulfie napisał scenariusz filmu Roberta Zemeckisa Beowulf z 2007, gdzie w oparciu o własny scenariusz napisał również książkę. W innym przypadku dostał zlecenie napisania serialu Nigdziebądź. W trakcie pracy nad scenariuszem stwierdził, że temat zainteresował go na tyle, że chce go rozwinąć w książce pod tym samym tytułem. Autor inspirował się realizacją serialu pisząc swą książkową wersję, opisując pewne elementy. Choć między serialem a książką jest bardzo niewiele różnic, czuć odrębność powieści.
W tym przypadku umiejętności pisarskie autora zdecydowanie przewyższały umiejętności filmowców, gdzie specyficzne dialogi wypowiadane przez drewnianych aktorów brzmią sucho, niemal nudno podczas gdy czytanie…
- Jak się nazywasz? – spytała.
- Richard Mayhew. Dick.
Skinęła głową jakby uczyła się na pamięć.
- Richardrichardmayhewdick – powtórzyła.
…jest niemałą przyjemnością.
Jeszcze dalej przy przenoszeniu filmu na papier zaszedł Marcin Mastalesz pisząc swą interpretację Miasta 44 , również we współpracy z twórcą. Autor nadał książce, językowi styl. Nie brakuje licznych odwołań do innej literatury, bajek, muzyki. Dostrzega się dokumentacyjną dbałość o detale tamtych czasów. Tak jak filmowcy włożyli ogrom pracy w kostiumy, scenografię, rekwizyty, tak w książce poznajemy to, czego w filmie nie dało się łatwo opisać bez spowalniania tempa historii. Czytając poznaje się mnóstwo detali, dowiadujemy się, co się dzieje w głowach postaci. Można wręcz odnieść wrażenie, że książka jedynie wykorzystuje sam szkielet fabuły. Mimo to jest w zgodzie z duchem filmu, w zgodzie z wizją reżysera Jana Komasy.
Czasem filmowcy nie mogą sobie pozwolić na realizację ukochanego projektu. Tak było w przypadku „Gwiezdnych wojen”. Film powstawał w wielkich trudach i prawie nikt nie wierzył w sukces, na rok przed premierą filmu w ramach promocji wydano książkę, z nadzieją, że zainteresuje widzów filmem. Również Chris Columbus, autor scenariuszy takich hitów jak Gremliny czy Gonnies,a także reżyser dwóch pierwszych części Kevina samego w… oraz Harrego Pottera napisał wspólnie z doświadczonym pisarzem książkę przygodową Dom Tajemnic. W swej bogatej karierze przeżył jednak zapewne niejedno niepowodzenie, nie zawsze zdołał zebrać budżet na swój projekt. Ostatnie dziesięć lat nie są dla tego autora zbyt bogate w sukcesy. Choć Dom Tajemnic nie powstał oparciu o istniejący film, to jest formą wizualizacji wizji filmowca.
Można jednak zupełnie zrezygnować z bezpośredniego przekładu historii na papier, tylko rozwinąć to, co widzieliśmy w filmach w zupełnie nowej historii. Czołowym przykładem są tu Gwiezdne Wojny, których świat literacki, ale też komiksowy, kreskówkowy oraz świat gier jest niezwykle bogaty. Można nawet momentami odnieść wrażenie, że to filmy są tu dodatkiem. Książki dopełniają niedopowiedzenia z filmu, sprawiają, że epizodyczne postacie otrzymują własne historie, niektóre momenty zyskują na dramaturgii i znaczeniu.
Jedną z najbardziej cenionych książek są Cienie Imperium, która opowiada o wydarzeniach spomiędzy V a VI epizodu. Rozwija psychologicznie postaci, nawiązuje do elementów których nie było w filmach ze starej trylogii, ale pojawiają się w nowej trylogii, wzmacniając integralność całej sagi, zdaje się być nieodłącznym elementem tej historii.
Inną formą rozwinięcia filmu jest Intelstellar i Nauka Kipa Thorna. Ta książka opowiada nam film od zupełnie innej strony. Realizatorskiej, ale przede wszystkim naukowej i interpretującej. Poznajemy wiele nieznanych nam faktów, wytłumaczenie poszczególnych elementów filmu, na które brakowało czasu w samym obrazie. Kip Thorne był o wiele więcej niż konsultantem dla ekipy twórców. Był przy projekcie od samego początku, w zasadzie można powiedzieć, że wspólnie z producentką, która mu zaproponowała temat są pierwotnymi twórcami tego filmu. Dzięki pieniądzom od producenta mógł nawet rozwijać własne badania, wykonano symulacje jego teorii na superkomputerach. Okazuje się, że wszystko to, co pojawiło się w filmie ma swe naukowe podłoże i jest zgodne z aktualnym stanem wiedzy. Książka Intelstellar i Nauka to w zasadzie książka popularnonaukowa, zachęcająca poprzez związek z atrakcyjnym filmem, do poznawania nauki.
Przekład filmu na książkę to nadal mocno niezbadany przez kulturę obszar. Bywa bezdusznym przerobionym scenariuszem, jak i odmienną wizją autora. Czasem też służy rozbudowaniu historii poznanej w filmie, dopełnieniem tego, na co twórcy nie mogli sobie pozwolić ze względu na tempo filmu lub braki budżetowe. Czasem żyje w symbiozie z filmem nawzajem się dopełniając. Może beletryzacje nadal czekają na swój czas i odkrywców, podobnie jak ekranizacje gier komputerowych (i może „literaturyzacje” gier). Czy jest to potrzebne? Na to musimy odpowiedzieć sobie sami, zastanawiając się czy chcielibyśmy poznać nasz ulubiony oryginalny film w innej formie. Poznać, nie przeczytać opis.
Nolan, Interstellar [film], Warner Bros Entertainment Polska Sp. z.o.o 2014