W poszukiwaniu magicznej receptury kina familijnego…

Piszę o „Harrym Potterze”, choć równie dobrze mógłby to być inny film tego typu. Podstawiając pod wzór tej jednej, konkretnej filmowej historii, w miejsce postaci rozmaite księżniczki, skrzaty, wróżki czy inne bajkowo-czarowne stworzenia, uzyskać można równie zadowalający produkt.
„Harry Potter i więzień Azkabanu” w reżyserii Alfonso Cuarona korzysta zarówno z popularności adaptowanej książki, jak i ogranych, sprawdzonych modeli konstruowania „przezroczystych” fabuł. Poplątana historia rozpoczyna się naruszeniem pewnego zastanego ładu, czyli ucieczką tytułowego bohatera z „przybranego” domu, a kończy się obowiązkowym happy endem (choć jeszcze cztery tomy zdarzeń przed nim!). W międzyczasie rozgrywa się właściwa akcja – wyjaśnianie motywacji i tożsamości więźnia z Azkabanu – gęsto przeplatane „scenkami z życia” młodych czarodziei. Mniej lub bardziej są one zabawne, dla finału filmu okazują się bardzo istotne…
Opowieść bowiem jest spójna oraz skonstruowana w sposób przemyślany i zręczny. Wszystkie wątki, wraz ze zbliżaniem się do końca filmu, znajdują rozwiązanie, a kolejne elementy, wyróżnione przez kamerę, swoje zastosowanie. Dzieje się tak niczym w klasycznych filmach hollywoodzkich, gdzie strzelba w kadrze pojawia się tylko po to, by w ostatniej scenie wystrzelić. Misterność ta jednak nie ma wiele wspólnego z nowatorstwem. Jest raczej w większości przewidywalną odbitką szablonu zwanego „film familijny”. Liczne powtórzenia tych samych, co więcej dziecinnie prostych kwestii, poddają w wątpliwość umiejętność łączenia faktów i inteligencję widza. Przynajmniej jednak nie pozostawiają twórcom wątpliwości, że jakiekolwiek części składowe tej stabilnej konstrukcji mogłyby zostać przypadkowo pominięte…
Nie jest jednak najważniejsze, jakiej jakości byłoby to kino. Dla widza, szczególnie dziecięcego czy nastoletniego (bo taki jest „adresat” tego filmu), liczy się konkretny, modny bohater – pożywka dla wyobraźni dzieci na całym świecie – i historia z jego udziałem. Kiedyś skupiała uwagę filmowa Królewna Śnieżka, jeszcze niedawno Piotruś Pan, teraz to Harry Potter… Opowieści w swej konstrukcji niemal są zawsze prawie takie same, ubarwione tylko inną postacią, innym kontekstem, większą bądź mniejszą obecnością magicznych sił. Ale zawsze piękne, dobre, a na koniec pouczające… ale teraz już tylko dla dzieci.
Piszę o „Harrym Potterze”, choć równie dobrze mógłby to być inny film tego typu. Podstawiając pod wzór tej jednej, konkretnej filmowej historii, w miejsce postaci rozmaite księżniczki, skrzaty, wróżki czy inne bajkowo-czarowne stworzenia, uzyskać można równie zadowalający produkt.
„Harry Potter i więzień Azkabanu” w reżyserii Alfonso Cuarona korzysta zarówno z popularności adaptowanej książki, jak i ogranych, sprawdzonych modeli konstruowania „przezroczystych” fabuł. Poplątana historia rozpoczyna się naruszeniem pewnego zastanego ładu, czyli ucieczką tytułowego bohatera z „przybranego” domu, a kończy się obowiązkowym happy endem (choć jeszcze cztery tomy zdarzeń przed nim!). W międzyczasie rozgrywa się właściwa akcja – wyjaśnianie motywacji i tożsamości więźnia z Azkabanu – gęsto przeplatane „scenkami z życia” młodych czarodziei. Mniej lub bardziej są one zabawne, dla finału filmu okazują się bardzo istotne…
Opowieść bowiem jest spójna oraz skonstruowana w sposób przemyślany i zręczny. Wszystkie wątki, wraz ze zbliżaniem się do końca filmu, znajdują rozwiązanie, a kolejne elementy, wyróżnione przez kamerę, swoje zastosowanie. Dzieje się tak niczym w klasycznych filmach hollywoodzkich, gdzie strzelba w kadrze pojawia się tylko po to, by w ostatniej scenie wystrzelić. Misterność ta jednak nie ma wiele wspólnego z nowatorstwem. Jest raczej w większości przewidywalną odbitką szablonu zwanego „film familijny”. Liczne powtórzenia tych samych, co więcej dziecinnie prostych kwestii, poddają w wątpliwość umiejętność łączenia faktów i inteligencję widza. Przynajmniej jednak nie pozostawiają twórcom wątpliwości, że jakiekolwiek części składowe tej stabilnej konstrukcji mogłyby zostać przypadkowo pominięte…
Nie jest jednak najważniejsze, jakiej jakości byłoby to kino. Dla widza, szczególnie dziecięcego czy nastoletniego (bo taki jest „adresat” tego filmu), liczy się konkretny, modny bohater – pożywka dla wyobraźni dzieci na całym świecie – i historia z jego udziałem. Kiedyś skupiała uwagę filmowa Królewna Śnieżka, po niej Piotruś Pan, jeszcze niedawno Harry Potter… Opowieści w swej konstrukcji niemal są zawsze prawie takie same, ubarwione tylko inną postacią, innym kontekstem, większą bądź mniejszą obecnością magicznych sił. Ale zawsze piękne, dobre, a na koniec pouczające… ale teraz już tylko dla dzieci.