WILK Z WALL STREET: Miliony dolarów, tony kokainy i pierdolenie na ekranie – czyli o filmie, który zarobił fortunę.

Co prawda, w różnych publikacjach prasowych na przestrzeni ostatnich kilku lat, wspominałam już o hicie kinowym, którym swego czasu był The Wolf Of Wall Street, niemniej jednak po moim wczorajszym spotkaniu ze znajomymi, z których ten film zrobił jeszcze większych idiotów niż byli – pozwolę sobie dopisać kilka zdań. Acha, tych, którzy już zdążyli się oburzyć tym, że nazwałam znajomych idiotami – śpieszę poinformować, że wszystkich (cały rodzaj ludzki – ze mną na czele) uważam za idiotów! Jakby to powiedział A. de Mello: „Ja osioł i Ty osioł”. Otóż film, który powstał na kanwie autobiografii Jordana Belforta, w dodatku sfinansowany przez jego firmę „Straight Line”, zajmującą się szkoleniami ze sprzedaży, jest kolejnym – po jego wielu wcześniejszych przekrętach – nabijaniem ludzi w butelkę.
Obraz Martina Scorsese jest tak skonstruowany, że od niemal pierwszej do ostatniej minuty cała sala kinowa zanosi się od śmiechu. Krótko mówiąc – widzowie są w stanie niesamowitego „rozweselenia”. A taki stan powoduje, że czujemy się przyjemnie, mówiąc kolokwialnie – jest nam po prostu dobrze! W tym samym czasie, także niemal od pierwszej do ostatniej minuty, na ekranie pojawiają się na zmianę: pieniądze a dokładnie miliony dolarów, których nadmiar powoduje, że się je wrzuca do kosza; tony kokainy i innych używek oraz pierdolenie (specjalnie napisałam „pierdolenie” bo tam nikt z nikim się nie kocha, a nawet nie uprawia seksu, tylko się pierdoli). Ci z Was, którzy słyszeli o psach Pawłowa wiedzą czym jest zakładanie kotwic umysłowych, czyli tworzenie skojarzeń w mózgu, polegających na pamięci emocjonalnej. Kotwice w dzisiejszym świecie wykorzystywane są na każdym kroku, szczególnie w reklamie. Pokazuje się kawę X i jednocześnie całującą się parę. Mózg łączy jedno z drugim i konsumentom zaczyna się wydawać, że jak wypiją kawę X na śniadanie to np. będą bardziej pociągający. Wilk z Wall Street jest jedną wielką manipulacją umysłu. Przez trzy godziny człowiek będący w stanie rozweselenia czy rozluźnienia, jakiego doznaje oglądając ten film, zaczyna te konkretne emocje kojarzyć z tym co dzieje się na ekranie. Mózg działa na zasadzie szybkich skojarzeń. W tym przypadku styl życia prezentowany przez Belforda, z którego w filmie zrobiono bohatera – zaczyna się kojarzyć z uczuciem NIEUSTANNEJ przyjemności. Ekranizacja autobiografii tego hochsztaplera pozbawiona została jednak tego co działo się z nim między libacjami alkoholowo-narkotycznymi. Każdy kto choć raz był pijany – wie, że po solidnie zakrapianej nocy jest kac gigant, czyli ból głowy, torsje, słabość i potworny dół, który przychodzi też po każdym kokainowym haju. Najpierw człowiek jest hajperem, gotowym przenosić góry by na drugi dzień na zjeździe odczuwać paskudny lęk przechodzący w apatię. Czasami ten stan jest tak niewygodny, że trzeba znowu nachlać się wódy albo wciągnąć kokę, żeby uwolnić się od tej delirki, czyli zastosować tak popularny „klin klinem”. No tak, ale kac w filmie został jakoś pominięty. Tam człowiek jest głównie na haju, z kasą wysypującą się z kieszeni, w otoczeniu prostytutek, które tylko proszą, żeby je przelecieć. Tam mamy do czynienia z nieustanną przyjemnością bo nawet sceny, w których odchodzą dwie kolejne żony od Wilka czy kiedy niemal zabija on swoje dziecko prowadząc auto po pijanemu – są króciutkimi epizodami pomiędzy głośnymi salwami śmiechu będącymi następstwem sąsiadujących z nimi scen.
Zatem, czytając biografię Belforda i oglądając ten film, sfinansowany z jego kieszeni, dochodzę do wniosku, że tacy ludzie jak on robią miliony na takich idiotach jak ja czy Ty. Najpierw sprzedaje Ci on za bezcen akcje mało wartych firm, a później zleca jednemu z najlepszych światowych reżyserów, opłacając jednego z najwybitniejszych aktorów – nakręcenie „laurki” na swoją cześć i to w taki sposób, aby widz wychodzący z kina nie tylko zaczął zazdrościć Wilkowi jego życia, ale żeby zapisał się na jeden z prowadzonych przez niego szkoleń po to, by móc sprzedać wart kilka centów długopis za milion dolarów. W taki też sposób Belford tym filmem sprzedał swoją osobę. Dla wielu, którzy obejrzeli Wilka, już do końca życia będzie się on im kojarzył z czymś miłym i przyjemnym. A nasz umysł zawsze dąży do tego co miłe i przyjemne:).
Zastanawiam się dlaczego ludzie, którzy robią filmy mówiące o miłości, szacunku, o tym, żeby być dla innych wsparciem a nie nabijać ich w butelkę – nie rozumieją tej prostej zasady, którą pojął Belford. Zależnie od tego w jaki stan wprowadzimy widza – tak będzie on kojarzył treści zawarte na ekranie. Jeśli więc z filmów o ludziach, którzy np. służą ludziom i są uczciwi – robi się melodramaty i człowiek oglądając je zanosi się od płaczu – to nie dziwmy się, że później dobroczynność, uczciwość, czy zdrowe relacje – zaczynają kojarzyć się z nudą, ze smutkiem lub bólem.
Po moim spotkaniu ze znajomymi, z których film Wilk z Wall Street zrobił jeszcze większych idiotów niż byli stwierdzam jednak , że….. nie, nikt z nich idiotów nie zrobił. Sami ich z siebie zrobili dając się zmanipulować do tego stopnia, że zupełnie zapomnieli o prostej zasadzie związanej z funkcjonowaniem związków chemicznych w ludzkim ciele. Zaczęło im się wydawać, że jest możliwe aby być nieustannie na wielkim haju. Tak może być tylko w filmie. W życiu każda libacja kończy się kacem…. wiem to z autopsji.
Na zdjęciu prawdziwy Jordan Belford i jego druga żona Nadine, którą w filmie zagrała piękna Margot Robbie. Prawdziwa Nadine nawet nie była do niej podobna.
Wszystko fajnie, ale Kyle Chandler (czy jest piękny to nie wiem – nie
potrafię ocenic jako facet) prawie na pewno NIE ZAGRAŁ roli drugiej żony
Belforda 😉
Oczywiście pomyłka ze strony autorki. Dziękuję za czujność! Błąd poprawiony. Pozdrawiam serdecznie!