Ghost in the Shell (1995)

Od dłuższego czasu gatunek anime zdobywa sobie coraz więcej zwolenników na całym świecie. Jego wciąż narastająca popularność jest prawdopodobnie wynikiem niesamowitej specyfiki, której nie sposób odmówić japońskim twórcom. Tego rodzaju produkcje systematycznie wymykają się powszechnie znanym kinowym schematom, mimo iż zazwyczaj odbywa się to na bardzo prozaicznej płaszczyźnie. Mam tu na myśli łamanie wszelakich estetycznych norm, nagromadzenie przeróżnych kontaminacji czy stosowanie niekonwencjonalnych rozwiązań w warstwie fabularnej, które są cechami wręcz definiującymi wywodzący się z Japonii gatunek. Jest w tym wszystkim bardzo dużo oryginalności, która nominalnie powinna zapewniać spory rozgłos w kinowym świecie, jednak w przypadku animacji cały ten proces wygląda zupełnie inaczej, niż ma to miejsce w klasycznych produkcjach filmowych. Szaleństwa panów z kraju kwitnącej wiśni znajdują najwięcej uznania wśród młodszych odbiorców, a przez innych zostają permanentnie pomijane. W rezultacie często pojawia się kolegialny wniosek, że anime to tylko coś skrajnie infantylnego i bezdusznie prostego, na co nie warto poświęcać swojego czasu. Ciągle słychać pejoratywne głosy o braku głębi w powstających produkcjach, zerowej ambicji twórców i wiodącej niepodważalny prymat antyrefleksyjności. Ci, którzy postanowią oprzeć swoje zdanie na stereotypach i zdecydują się na maksymalną dawkę obojętności wobec anime, naprawdę mają czego żałować. Wie o tym każdy, kto widział jedno z największych dokonań w historii kinematografii, jakim jest „Ghost in the Shell.”
Animacja powstała na podstawie mangi stworzonej przez Mashume Shirow, który jest jednym z bardziej cenionych rysowników w Japonii, dlatego oczekiwania ze strony widzów w stosunku do ekranizacji były bardzo wygórowane. Gdy w końcu nadszedł rok 1995 i odbyła sie premiera filmu, wszyscy oszaleli. Bynajmniej nie ze złości. W końcu pojawiło się anime, które w krótkim czasie obiegło cały świat i zachwyciło wszystkich swoją niepowtarzalną, filozoficzną głębią oraz wprawiło w spore zakłopotanie nawet największych twórców światowego kina.
„W niedalekiej przyszłości korporacje łącznościowe sięgnęły gwiazd, a elektrony i światło płynęły poprzez wszechświat. A jednak postęp komputeryzacji nie zlikwidował jak dotąd podziałów etnicznych i rasowych.”
Właśnie tymi oryginalnymi słowami rozpoczyna się przygoda widza z „Ghost in the Shell.” Sam ich charakter wprowadza nas w bardzo ciężki i niesamowicie refleksyjny klimat, którego w produkcji Mamoru Oshiiego (on jest reżyserem) znajdziemy pod dostatkiem. Fabuła filmu rozgrywa się w połowie XXI wieku, a główną postacią jest major Motoko Kusanagi – kobieta android, która dowodzi specjalną jednostką o nazwie Sekcja 9. Organizacja ta zajmuje się przestępstwami popełnianymi w sieci. Rola Sekcji 9 jest bardzo ważna, ponieważ całe futurystyczne miasto jest otoczone wspomnianą wirtualną siecią, w której znajdują się zapisane duchy mieszkańców. Tajemniczy i nieuchwytny Puppet Master zaczyna je hackować, tym samym przejmując nad nimi kontrolę, a następnie wykorzystuje je do swoich własnych celów. Major Kusanagi, razem z innymi członkami organizacji, Bato i Togusą, podejmują się cybernetycznego pościgu za wirtualnym przestępcą. Z biegiem czasu, wraz z pojawianiem się nowych faktów wynikających ze śledztwa, cała sytuacja zaczyna się diametralnie zmieniać i bardzo mocno komplikować.
Fabuła jest jednym z wielu piekielnie mocnych atutów „Ghost in the Shell.” Wydaje się, że kino już dostatecznie mocno wyeksploatowało gatunek science – fiction, jednak produkcja pana Oshiiego wręcz emanuje nadzwyczaj rzadko spotykanym nowatorstwem i oryginalnością. Podczas seansu nie ma miejsca na antycypację wydarzeń ze względu na zbyt duży natłok informacji i płynących myśli. Nawet, gdy już ktoś pokusi się o przewidywanie akcji, to po krótkim czasie przekona się, że nie ma to większego sensu, ponieważ film systematycznie zaskakuje, a jednocześnie wprawia w niewysłowiony zachwyt. Nota bene także tych najbardziej narzekających na poziom innowacyjności współczesnego kina. Pod kątem fabularnym „Ghost in the Shell” to dopracowany do perfekcji fenomen, który nie zostanie uznany chyba tylko przez skrajnych ignorantów. Trzeba zaznaczyć, że w omawianym anime znajduje się też miejsce na efektowne walki, starcia i pościgi, które naprawdę bardzo cieszą oko widza. Zostały wykonane z wielkim polotem oraz artyzmem, dlatego ich obecność pozytywnie wpływa na całość i nie odbiega od jej konwencjonalnej głębi. Próbowałem sobie przypomnieć czy ktoś już dokonał w kinie takiego ryzykownego zabiegu z powodzeniem, ale bezskutecznie („Matrixa” wziąłem pod uwagę). Wracając do walk, od samego początku widać, że twórcy stosują rzadko spotykane (jeśli w ogóle spotykane) perspektywy, które skutecznie wpływają na zwiększenie dynamiki akcji. Czuć w tym wszystkim ogromną ilość inwencji oraz starań, które mogą wydawać się mało znaczącymi detalami, jednak zebrane razem tworzą oś geniuszu w tym filmie. Wysuwając cały szereg zalet, nie można pominąć też perfekcyjnej kreski, którą dane jest nam podziwiać. W świecie anime, gdzie opracowano już niezliczoną ilość technik tworzenia obrazu, ta, która została zaprezentowana w „Ghost in the Shell,” jest wciąż uznawana za mistrzostwo. Świetny design i płynne ruchy postaci, szczegółowe tła oraz mnóstwo cudownych efektów. Wiem, że cały czas używam słów „oryginalne,” „nowatorskie” oraz „innowacyjne,” ale także oprawy animacyjnej nie potrafię inaczej określić. Pomijając moją schematyczność, wniosek nasuwa się tylko jeden – ten film jest absolutnie wyjątkowy.
Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową, to Kenji Kawai zachwyca do granic możliwości. Bardzo mroczne oraz ciężkie do jednoznacznego zdefiniowania utwory wytwarzają specyficzną atmosferę szarej rzeczywistości, w której toczy się akcja. Chóry, elektronika oraz rock – całość subtelnie wymieszana i w rezultacie otrzymujemy kolejny soundtrack na bardzo wysokim poziomie, który nie jest tylko jakimś tam tłem do stworzonej produkcji. Muzyka w „Ghost in the Shell” to dzieło, którym można się zachwycać także długo po obejrzeniu seansu, naprawdę mocno pobudzające wyobraźnię i uderzające w najczulsze punkty naszej muzycznej duszy. Poziomem oraz klimatem jest zbliżony do soundtracku, jaki mamy okazję słuchać w „Blade Runnerze,” jednak nie ma tu mowy o jawnym i bezczelnym kopiowaniu pomysłów. Na pewno dla jednych utwory pana Kawaii będą lepsze i dojrzalsze, a dla drugich zupełnie odwrotnie. Prawdę mówiąc nad gustami muzycznymi nie ma się co rozwodzić i wysuwać daleko idących wniosków, ponieważ to mocno subiektywna sprawa. Uważam, że mamy tutaj do czynienia z czymś naprawdę świetnym i wyjątkowym. Zresztą rzetelne opisanie tej ścieżki dźwiękowej to temat na osobną recenzję.
Po obejrzeniu anime Mamoru Oshiiego na pewno nasuną się skojarzenia z „Matrixem” braci Wachowskich. Jeśli ktoś stwierdzi, że „Ghost in the Shell” czerpie pomysłami z wyżej wymienionej produkcji, to jest w dużym błędzie, ponieważ wystarczy spojrzeć na chronologię. Anime powstało około czterech lat przed „Matrixem.” Poza tym reżyserzy otoczonego kultem filmu jawnie przyznają się do inspiracji, jaką była dla nich japońska animacja. Co do tej inspiracji mam lekkie zastrzeżenia, ponieważ przeradza się ona w czyste kopiowanie pomysłów. Wystarczy porównać niektóre sceny, aby dojść do wniosku, który na pewno nie spodoba się fanom „Matrixa.” Np. scena, w której Neo chowa się za filarem podczas walki w wieżowcu, jest prawie identyczna jak ujęcie Major podczas konfrontacji z czołgiem, scena otwierająca z zielonymi napisami także uwypukla głębokie podobieństwa, a wreszcie samo podłączenie się do sieci wygląda w ten sam sposób (wtyczka w karku). To tylko kilka przykładów, których w samym filmie jest zdecydowanie więcej. Sam najpierw widziałem „Matrixa,” ale po obejrzeniu „Ghost in the Shell” i ujrzeniu daty produkcji, mój podziw dla braci Wachowskich drastycznie zmalał. Najbardziej irytujący jest fakt, że pochwały o innowacji i oryginalności płyną do niewłaściwego adresata. Ale to tylko moje zdanie.
Najmocniejszym punktem opisywanego anime jest dla mnie scenariusz, który poddaje weryfikacji kawał stricte filmowej kinematografii, nad którą na przestrzeni wielu lat mogli zachwycać się widzowie. Napisał go Kazunori Ito, oczywiście na podstawie mangi Shirowa. Właściwie każda wymiana zdań niesie ze sobą nieograniczone pokłady logicznych i niesamowicie wciągających refleksji. Naprawdę ciężko to wszystko ogarnąć za pierwszym razem, dlatego uważam, że każdy chociaż jeden raz wróci do tej produkcji. Rozmowa na jachcie pomiędzy Beato a Major Kusanagi sprawiła, że o mało nie krzyknąłem z wrażenia. Jest to jedna z moich ulubionych scen filmu, trwa tylko krótką chwilę, a przekazuje więcej niż można sobie na początku wyobrazić. Okazuje się, że do uzyskania tak euforycznego stanu wcale nie były konieczne karkołomne ewolucje i tona różnych efektów wizualnych. Nie potrafię opisać tego arcygenialnego scenariusza, bo ciężko dobrać mi odpowiednie słowa i już niedługo zacznę się gubić w jałowej oraz odpychającej egzaltacji. Wystarczy po prostu zdobyć „Ghost in the Shell” i usłyszeć coś, co pozostawi nigdy niezapomniane wrażenia na zdecydowanej większości miłośników kina. Mówiąc krócej – absolutne mistrzostwo i prawdziwe dzieło sztuki. Jak już wspominałem, animacja Mamouru Oshiiego bardzo dużo miejsca poświęca na podjęcie filozoficznej problematyki ciała i ducha oraz zachodzącymi pomiędzy nimi relacjami. Podłoże tematyki „Ghost in the Shell” znajdujemy w dualizmie kartezjańskim, paralelizmie Spinozy oraz filozofii wschodu. Nie będę się rozwodził na temat przesłania, ponieważ to materiał na naprawdę wylewny i długi esej oraz refleksje, ale trzeba zwrócić uwagę, że unowocześnienie problematyki zostało poprowadzone bardzo przemyślanie i z ogromnym wyczuciem.
Całość tworzy wydającą się nie do przebycia głębię, która wymaga sporego zaangażowania od widza, co dla mnie było czystą przyjemnością. Oczywiście ten stan rzeczy jednym bardzo się spodoba, a drugich kompletnie odepchnie od omawianej produkcji.
Podsumowując mój niekończący się zachwyt nad „Ghost in the Shell,” który już prawdopodobnie zaczął co niektórych irytować, gorąco zachęcam do spędzenia czasu z niesamowitym arcydziełem animacji i kina w ogóle. Tylko wtedy będzie można zrozumieć (albo i nie) moje podejście do tej produkcji, innej drogi po prostu nie ma. Wciąż bardzo często wracam do tego filmu, ponieważ jest to dla mnie ewenement wybijający się spośród innych dzieł, nawet tych uznawanych za wspaniałe i ponadczasowe. A na zachętę wrzucę wypowiedź Major Kusanagi podczas rozmowy na jachcie:
„Ludzkie ciała składają się z niezliczonych elementów, a każdy z nich inaczej wpływa na kształt całości. Twarz odróżniająca ludzi od siebie. Głos, który samemu trudno rozpoznać. Dłonie, które widzisz po przebudzeniu. Wspomnienia z dzieciństwa i obawy o przyszłość. I nie tylko to. Są jeszcze dane sieci, do których dostęp ma mój cybermózg. Wszystko to tworzy mnie taką, jaką jestem. Daje początek temu, co nazywam „mną” – mojej świadomości. Ale jednocześnie ogranicza „mnie” to do ustalonych granic.”
Tytuł oryginalny: Ghost in the Shell
Reżyseria: Mamoru Oshii
Scenariusz: Kazunori Itô
Zdjęcia: Hisao Shirai
Muzyka: Kenji Kawai, Brian Eno
Produkcja: Japonia/Wielka Brytania
Gatunek: Science-Fiction/Anime
Data premiery (Świat): 18.11.1995
Czas trwania: 82 minuty
Obsada: Akio Ôtsuka, Tamio Ôki, Iemasa Kayumi, Kôichi Yamadera, Tesshô Genda, Namaki Masakazu, Takashi Matsuyama, Mitsuru Miyamoto, Shinji Ogawa, Maaya Sakamoto, Kazuhiro Yamaji